gru 21 2015
Ofiarowanie z siebie, czyli jaką 'monetą’ płacimy w świecie duchowym
Wyrzeczenie się czegoś dla siebie by dać jako ‘monetę’, zapłatę za innych… Czym można zapłacić po drugiej stronie, w przestrzeniach duchowych za czyjeś dobro, za światło dla kogoś, za wyjednanie przebaczenia? Zastanawialiście się kiedyś?
Samo słowo i jego sens – ‘Cierpienie’- jest tak często błędnie pojmowane… Nie od razu też dusza jest gotowa dać coś z siebie, tak jak nie od razu nakłada się najcięższe obowiązki rodzinne na najmłodszych. To ciekawe, ale czasem na końcu sami jesteśmy zdziwieni, że doszliśmy aż Tu, że tak się zmieniliśmy i że nasze serce jest zupełnie inne, inaczej pojmuje miłość i jest wstanie dać, ofiarować z siebie i siebie w stopniu jaki wydawał się nam niemożliwy np. 20-30 lat wstecz… Cierpienie w religii chrześcijańskiej zostało wyniesione niejako do rangi odkupieńczej, stało się przekazem jasnym, że aby wykupić np. kogoś, trzeba z siebie coś dać, to co cenimy najbardziej. Utrata czegokolwiek co się ceni jest zawsze okupiona jakimś cierpieniem, czyli jeśli dla dziecka największym poświęceniem jest wyrzeczenie się jedzenia słodyczy przez miesiąc to jego ‘strata’-cierpienie staje się wielką ‘monetą’ by uzyskać to o co prosi. Bo nie ważne dosłownie jak wyglądać będzie, jaką postać mieć i jak się nazywać to co oferujesz, ale to jak wielką wartość stanowi to dla ciebie. Dla jednego będzie to wyrzeczenie się kupienia czegoś, dla innego powstrzymanie się od krzyczenia, złorzeczenia, narzekania, dla jeszcze innego ofiarowanie komuś kto jest trudny dla nas uśmiechu dzień po dniu…. Wszelkie obietnice składane w duchu jako nasz dar serca są jak wkład energii, który jeśli ma prawą, dobrą, czystą intencję może być ofiarowany za kogoś, za jakąś sprawę, jako zadośćuczynienie, wyrównanie itp. Cierpienie to słowo, którego się nie lubi, ale jeśli nadać mu inny wymiar, zrozumieć wielowymiarowo, popatrzeć na nie jako na swego rodzaju post lub ukłon serca w kierunku Miłości, nabiera ono innego wymiaru, to po prostu ofiarowanie coś od serca, nie patrząc na koszty. To troszkę jak kupowanie prezentów dzieciom pod choinkę, jesteśmy wstanie wyrzec się bonusów dla siebie żeby dzieci miały większą radość, albo jedzenie przy jednym stole, gdzie najlepsze kawałki mięsa i smakołyki zawsze zatrzymujemy dla naszych pociech i samo patrzenie jak im smakuje jest więcej warte niżbyśmy sami mieli zjeść ten kawałek ciasta czy udko, czy inny rarytas rzadki na stole… Pamiętam, że jak byłam mała to takim rarytasem były właśnie nóżki kury, bo były tylko dwie, i nie zastanawiało mnie wtedy, że dorośli w domu nigdy nie mieli szansy zjeść tego mięsa, bo my z siostrą dostawałyśmy te nóżki, które nam najbardziej smakowały, a oni resztę kury. Wtedy to wyrzeczenie nie jest już cierpieniem ale radością z dobrowolnego dzielenia się. I wtedy nie boli już, że w brzuchu burczy albo że dla mnie nie starczyło…są i takie domy przecież. Wszystko to kwestia pojmowania, nadania innego brzmienia jakiemuś słowu, serca dosłownie rozumienia-bo to serce musi pojąć i odczuć, że są takie chwile w życiu kiedy te tzw. cierpienie, wyrzeczenie nabiera słodkiego smaku i rozlewa się ciepłym pocieszeniem w sercu na widok szczęścia, które jest tego kogoś udziałem. Mówi się, że im więcej osób nasze serce jest wstanie poczuć, ta właśnie nuta ciepła, bolesnej miłości, serdeczności, poświęcenia, które jest czymś innym niż się nam wydaje, tym bardziej oświeceni jesteśmy, tym na wyższym poziomie rozwoju jesteśmy, tym wyżej zaszliśmy w naszej wędrówce do Boga.
Ludzie boją się bólu, boją się trudnych słów i wszelkich odcieni cierpienia, boja się samego brzmienia tego słowa, wszystkiego co się z nim kojarzy i od razu gdy je słyszą uciekają, kulą się w sobie lub wypierają tę myśl daleko poza siebie. Lęk przed jakimkolwiek bólem czyni nas w naszych oczach gorszymi niż jesteśmy, bo w rzeczy samej gdy już nie mamy wyboru, nieraz potrafimy udowodnić, że umiemy przekształcić lęk w wyższe dobro, zrozumieć że niesie coś jeszcze, poza bezsensownym bólem…
W dzisiejszych czasach nastała moda na tzw. łatwe i przyjemne, na tylko przyjemne afirmację, na lekkie myśli, na jedynie dobre słowa, na jedynie to co ‘światłe’, czyli rozumiane często jako miłe i przyjemne, a wszystko co wykracza poza ramy pięknego obrazka i od czego czuć bólem, chorobą, cierpieniem jest odsuwane ze wstrętem jako gorsze, degradowane jako niższe na drodze tzw. rozwoju duchowego. Takie myślenie zaprzecza nawet na zdrowy rozum temu, że jesteśmy ludźmi, że czujemy, że zmagamy się w tym życiu i że rośniemy poprzez trud i doświadczenia, które nie zawsze, a raczej często są dramatami w większym lub mniejszym stopniu… A to jak na nie reagujemy, jak je znosimy, świadczy o tym jakimi ludźmi jesteśmy, rzekłabym że to bardziej te trudne doświadczenia, związane z bólem, porażką, cierpieniem zmieniają nas, nasz styl myślenia o sobie i świecie, o ludziach, zmieniają nasze kierunku, drogi i wybory, odsłaniają inne wersje nas samych. To pięknie kiedy jest tylko dobrze, tylko miło i radośnie, ale prawdziwy heroizm to bycie w życiu też w tych trudnych momentach, całym swoim sercem obecnym, a nie zamykanie go na ból z powodu lęku i przerażenia jakie nas w pierwszej chwili opanowuje. To jest właśnie heroizm, nie zamykać wszystkich drzwi dostępu do siebie w takich chwilach, tylko otworzyć je szerzej bądź choć zostawić uchylone z ufnością, że jest w tym wyższy sens, cel, i że go w końcu zobaczę, jeśli sobie na to pozwolę… Inna sprawa, że nie ma herosów w cierpieniu, w bólu, w trudach życia, w zmaganiach z samym sobą, z pokusą, z lękiem, z chorobą, z nienawiścią, jeśli nie mają oni podparcia w czymś znacznie większym niż oni sami. Każda paniczna myśl, płochliwa odwaga, czy groźba, za którą stoi czarna otchłań jej spełnienia musi mieć swoją przeciwwagę, a czym jest przeciwwaga dla odmętów ciemności umysłu, gdy serce zamknięte? Każdy w coś wierzy w głębi, inaczej można zwariować, nawet tzw. ateiści wierzą w naukę, w szkiełko i oko, lub w dowód…to już jakaś podstawa a przynajmniej nie zaprzeczenie. Mój świętej pamięci dziadek mawiał: uwierzę jak zobaczę…ale przynajmniej uczciwie uznawał, że tam po drugiej stronie coś faktycznie może być i nie wykluczał, że się o tym przekona na końcu jak każdy. Tzw. niewierzący często wierzą w potęgę natury, w gwiazdy, w duchy, w coś co gdzieś tam jest niejasne, nieokreślone, czego nie da się nazwać. W czarnej nocy duszy szybciej odkrywają po prostu czym dla nich jest to coś… Swego czasu zapisałam w kalendarzyku taką modlitwę Yoganandy, oto jej fragment: „W każdej mojej niespokojnej myśli czuję Twoją troskę o mnie i Twoją Miłość. W swojej świadomości czuję Twoje wsparcie…. W mojej miłości do Ciebie staję się coraz bardziej świadomy Twojej Miłości.” Do Kogo w jakiej formie kierujemy takie westchnienia serca to nasza sprawa, ważne żeby były one autentyczne, nasze i były gdy upadamy…
Ale wracając do tematu cierpienia, niedawno przeczytałam piękne słowa, których autorem był Ojciec Pio i poruszyły one we mnie pewne nuty, które nadały inny wydźwięk temu dotąd odpychającemu słowu-które tak ciężko przyjąć bez lęku:
„On wybiera sobie dusze i wśród nich – bez jakiejkolwiek mojej zasługi – wybrał moją, aby Mu pomagała w tym ogromnym zadaniu dokonywania dzieła zbawienia ludzi. Im bardziej te dusze cierpią bez najmniejszej pociechy, tym większą ulgę przynoszą cierpieniom dobrego Jezusa. Oto cała przyczyna tego, że pragnę cierpieć zawsze coraz więcej, i to cierpieć bez pocieszenia. Tutaj ma źródło cała moja radość. Niestety, potrzebna jest mi odwaga, lecz Jezus nie odmówi mi niczego. Mogę stwierdzić to na podstawie długiego doświadczenia. Tak, nie odmawia niczego, ale pod warunkiem, że nie przestaje się Go o to prosić” i :” Nie kocham cierpienia dla niego samego, lecz dla owoców, które przynosi: oddaje chwałę Bogu, zbawia dusze, wybawia z czyśćca – czy mogę chcieć więcej?” (cytaty ze strony: http://adonai.pl/cuda/?id=49).
Oczywiście nie każdy z nas musi od razu być herosem modlitwy, świętym, czy duszpasterzem, nie o to chodzi. Ważne by popatrzeć co ci wielcy, zapisani na kartach naszej historii duchowości chcieli nam powiedzieć, co chcieli byśmy pojęli poprzez ich życie, mowę i czyny. Oni przed nami poszli jakąś trudniejszą drogą, na którą nie każdy jest wstanie z marszu wejść, i wcale nikt od nas tego nie wymaga, ale po to są te przykłady, dowody, świadectwa by nam coś pokazały, ułatwiły, by uzmysłowiły nam coś łagodniej, by dały światło zrozumienia dla duszy, światło użyczone dzięki trudom i poświeceniu kogoś przed nami…dla nas.
Ciekawe, że dzieci instynktownie czują wymianę energetyczną, te zasady duchowe…często mówią od serca głęboko wierząc w sens swojej wypowiedzi: nie będę np. jadł cukierków albo nie chcę żadnych prezentów na urodziny, żeby tylko babcia wyzdrowiała… I to jest poświęcenie wielkie, bo jest ono wielkie dla tego dziecka i ma współmierną wartość w duchowym świecie do ślubów składanych przez osobę dorosłą wyrzekającą się czegoś dla siebie. Mało tego, dziecko ma szansę szybciej dotrzeć do Źródła, bezpośrednio jakby ze swoją modlitwą, bo w nim jest jeszcze ta prosta, naiwna wiara, bez ale, dlaczego i co z tego mogę mieć, na ile muszę z czegoś zrezygnować żeby zostać wysłuchanym… W dziecku nie ma tych myśli, które zaburzają czystość intencji i mimowolnie psują szczerość naszej rozmowy z Bogiem. To właśnie dlatego mówi się, że powinniśmy być jak dzieci, czystego serca, choć to tak trudne dla dorosłego, szczególnie dziś. Tak jesteśmy przyzwyczajeni do rozumowania na zasadzie za ile, czy się opłaca, pewnego rodzaju chytrości, że mimowolnie działamy ja – kontra inni uczestnicy tej gry (życia), nie mając do końca świadomości jaki system wartości na co dzień nami kieruje.
Kolejnym trudnym zadaniem jest umiejętność zaufania, że nie dostajemy na drogę więcej niż jesteśmy wstanie unieść na dany czas…a jeśli ciężar zrobi się nie do zniesienia to zawsze przyjdzie pomoc- to jest nie poddawanie się słabości własnych myśli, depresji. Dopiero po latach zrozumiałam dlaczego niektórzy uważają, że depresja jest złem, w sensie grzechem, że jest zaprzeczeniem Istnienia Światła Przewodniego dla naszej duszy, Siły Wyższej, Rozumnej Duchowej Siły kierującej Wszechświatem. Poddanie się to wydanie siebie na pastwę ciemności, dopóki nie będziemy wstanie znów uwierzyć, lub zobaczyć te tlące się światełko nadziei…
Bywa też i tak, że potrzebujemy by nas złamano, zburzono, po to by dać szansę nowego życia, by odbudować człowieka niejako na nowo, jak feniksa z popiołu. To jak zdjęcie starych szat, zburzenie całego systemu myśli, przekonań, nawyków, z których uczyniliśmy sobie postawę-szatę do kontaktu ze światem. Ale takie gwałtowne, dramatyczne, spektakularne metamorfozy są wstanie znieść nieliczni, udźwignąć, i to też nie bez pomocy, wsparcia, jakie płynie ze źródła naszego jestestwa, tego które jest ponad czasowe i ponad wcieleniowe. I aby często zasłużyć sobie na to wsparcie w tym życiu, na tę miłość i miłosierdzie, wybaczenie i przeprowadzanie, trzeba czegoś więcej niż własna tylko skrucha, trzeba poświęcenia za nas innych. I tu wracamy do tematu wymiany energii i czegoś jeszcze więcej, bezinteresowności w dawaniu w świecie ducha. Najlepiej potrafią to dzieci jak już pisałam, one też niosą ze sobą wielkie dary dla rodzin, ludzi trudnych, uwikłanych w wiele wątków, które spiętrzyły się na tyle, że sami nie są wstanie się wyplątać. Dzieci często są dobrą nowiną, przynoszą siebie niejako w darze, by pomóc nieść ten ciężar rodzicom, rodzinie swojej. Ten kto przygarnia i kocha takie dziecko za to, że jest, otrzymuje już to co niesie ze sobą najcenniejszego -każde westchnienie niewinnego serca- oby mamie, tatusiowi, babci dobrze się wiodło, żeby byli szczęśliwi…
Czasem nasi najbliżsi, ci którzy nas kochają z całego serca, miłością duchową, potrafią za nas i dla nas wyjednać ulgę, zmniejszenie tego ciężaru na to życie, nowe spojrzenie, nowe szaty, obudzenie. Ale to niełatwa modlitwa, poświęcenie, dawanie siebie samego jako zadośćuczynienie za czyjeś czyny. Poprzez siebie rozumiem wszystko czym jesteśmy, a jesteśmy tym co czujemy, myślimy, co kochamy (zobaczcie, że nienawiść jest zranioną, zawiedzioną miłością), z czym się identyfikujemy, co za nasze uważamy…
Dając zatem siebie, to co najcenniejsze w nas, nasze prawdziwe uczucie, łzy szczere, nasze prawdziwie pragnienie serca, myśli, z prawą intencją, dla Dobra kogoś, dysponujemy największą z możliwych mocy – siłą odkupienia, dlaczego? Bo to co nas stanowi, te najgłębsze, najbardziej szczere, do cna aż bolesne prośby, o miłość wołające są jednakie ze Źródłem, są odzwierciedleniem, odbiciem tego co boskie w człowieku, a zatem sięgają Tam skąd wszystko wychodzi i gdzie wraca. Taka prośba, oparta na takich ‘wartościach’, energii wiary, potędze miłości, jest tym co działa cuda, co potrafi wyrównać drogę tym co wspinają się w pocie czoła pod górę. Brzmi to prosto, ale takie nie jest, wie to każdy kto zna dobrze siebie.
I czy prosimy za osobę żyjącą czy zmarłą to ten sam trud, przy czym zmarła osoba-dusza ma bardziej ograniczone możliwości, bo potrzebuje przebaczenia i modlitwy stąd a nie może już o to niejako poprosić, naprawić swoją postawą wobec nas, zmienić przeszłości. Taka dusza potrzebuje przemiany w nas (naszych myśli, uczuć na jej temat) i naszego przebaczenia, naszej miłości, naszej pamięci i szczerych myśli, wspomnień ciepłych, z duszy płynącego ‘dziękuję’, jednego wspomnienia wdzięczności za coś co uczyniła, które wywoła prawdziwy odruch serca, ciepłe ‘dziękuję’, które do Nieba się poniesie… Ta wdzięczność, chęć oddania komuś tego co się otrzymało dobrego powoduje, że już rozjaśnia się odrobinę przestrzeń takiej duszy, gdziekolwiek przebywa. A teraz wyobraźcie sobie kilka, kilkanaście i więcej takich ciepłych odruchów serca skierowanych na jedną duszę, osobę cierpiącą- rozumiecie już ? To moc wyniesienia duszy, wyrwania z czyśćca i piekła, tam i tu… Stąd wszelkie zbiorowe modlitwy, grupy wsparcia w duchu nastawione na proszenie w jakiejś intencji już mają tę siłę przebicia tzw. dużo większą niż pojedyncza modlitwa… Ale nie tak wielką jak na przykład jednostkowa prośba ofiarowana z całego serca i całej duszy. Jedna modlitwa, prośba kochającego męża, przyjaciela czy dziecka może zdziałać więcej niż stadion pełen ludzi modlących się ale bez połączenia jakby z sercem (mówi się o tym wyuczone, letnie modlitwy). To też przykład z dość głośnej sprawy, która miała miejsce jakiś czas temu. Mężczyzna opowiadał po przeżyciu stanu śmierci, umierania, jak widział modlitwy ludzi, których poproszono o to w chwili jego konania (był akurat jakimś sportowcem a działo się to na stadionie). I zobaczył jak wyglądają te modlitwy- jak kawałki światełek lecące do Nieba, a najmocniej (co widział i wiedział wówczas) ściągnęła go z powrotem prośba i szczera modlitwa przyjaciela od lat, który stał przy nim wówczas płacząc i modląc się za niego. To właśnie jest modlitwa serca… To jest to poświęcenie, to cierpienie, które dajemy za kogoś, bo przecież nikt patrząc z boku na tę scenę nie mógłby powiedzieć, że przyjaciel nie cierpi widząc konającego, że ból rozrywa mu serce na myśl, że tamten odchodzi, że szczerze błaga nie myśląc o kosztach i cenie, że tylko to się liczy na ten czas, i nic poza tym nie jest ważne, tylko życie dla tego człowieka…
O cierpieniu i jego formach można by pisać jeszcze wiele, ale myślę, że chyba udało mi się z grubsza przekazać jak różnorodne znaczenie ma to słowo i jak można je odczuć w głębi siebie w odmiennych odcieniach, niekoniecznie tak przerażających jak je osądzamy. Bo gdy starczy nam odwagi i dobrej woli by spojrzeć kawałek dalej, poza ramy samego słowa i cierpienia to możemy zobaczyć- Miłość, w najpiękniejszej postaci, ofiarowanej drugiemu sercu, duszy, nam samym…
Magdalena