lut 24 2016
Pozorna siła budowana na lęku a Moc z Prawdy płynąca
To zadziwiające jak ludzie nadal trzymają się pierwotnych instynktów, lęków, gdzie zasada samca alfa- jak nie jesteś na górze to jesteś na dole i po tobie depczą, odciska piętno na osobowości, psychice ludzi oraz kształtuje ich zachowania a w następstwie życie, jego jakość. Różne zachowania już widziałam, i z reguły toleruję dość dobrze ludzi, i potrafię słuchać bez odzywania się, ale bardzo nie lubię i słabo toleruję u ludzi tzw. metodę zastraszania rozmówcy na wstępie, żeby od progu pokazać swoją siłę i chwycić człowieka za gardło. Wielu ludzi złapanych w ten sposób w uścisk, daje się podejść, czuje się zbitych z tropu, zaczyna się jąkać, płaszczyć lub chowa się, zamyka w sobie i marzy żeby więcej nie spotkać owej ‘uroczej’ osoby… Gorzej gdy jednak nie ma tej opcji i spotyka ją jednak powtórnie na swojej drodze.
Uważam się za osobę dość spokojną i raczej nie konfliktową i nie lubię (jak każda szanująca siebie istota) gdy stawia się mnie pod ścianą, albo na mnie burczy, odnosi się jak do pachołka w czasach niewolnictwa, ogólnie depcze moje człowieczeństwo, tylko dlatego że jestem uprzejma, grzeczna lub miła. Gro ludzi-nie wiedzieć czemu- uważa że miły, spokojny człowiek, to synonim słowa: przegrany, że taka osoba jest mało istotna, w sensie, że nie trzeba się z nią liczyć. Jak w stadzie, gdzie walka o łupy-o najlepszy kawałek mięsa- trwa, a najsłabszych nie bierze się pod uwagę i nie okazuje im szacunku. I matko kochana, masa ludzi naprawdę żyje w środku, wewnętrznie jak zwierzątka i przekłada tę zasadę dziś na relacje, kontakty w życiu z ludźmi. Ostatnio miałam okazję, jak to zwykle daje mi życie tematy do ‘przerobienia’, spotykać taką osobę na swojej drodze. I normalnie nigdy bym pewnie nie wybrała jej na znajomą ani koleżankę, ale akurat to ona zwróciła się do mnie o pomoc. Ku mojemu zaskoczeniu prośba nie brzmiała jak prośba a jak rozkaz i to już z groźbą w głosie 🙂 na wszelki wypadek, żeby pokazać, że jak się jej coś nie spodoba to (no właśnie co? Idiotyczne- zastanawiałam się w myślach)… Metoda zastraszania…. No tak…za pierwszym razem byłam, uważam, nad wyraz miła, dałam się wyczerpać energetycznie (dodam że żadna kwota, suma fin. nie jest często warta takiego układu). I na koniec zamiast dziękuję usłyszałam, że drażni ją mój sposób widzenia…wiadro pomyj, złość, wyładowanie- niby normalne w moim zawodzie ale po takiej pracy musiałam odchorować jeszcze długo… Nie przypuszczałam więc, że spotkamy się drugi raz, a tym bardziej że ta osoba sama się zjawi. I wiecie co –znów od wstępu z tym samym. Matko kochana, znów wrzask, niezadowolenie i postawa roszczeniowa… A że akurat uważam, że pieniądze rzecz nabyta i nie warto na dłuższą metę męczyć się z ludźmi niewdzięcznymi, przyjęłam postawę twardą-a dodam, że nie lubię się w tej wersji…zaraz wyjaśnię co mam na myśli. I niesamowite, dopiero moje zachowanie wredne- silne, postawienie się i pokazanie, że ja taka słaba nie jestem… zbiło tę osobę z tropu i obserwuje –nie do wiary: kobieta staje się miła, i zaczyna rozmawiać ze mną jak z człowiekiem. Dla mnie to był niejaki szok. I nie dlatego, że nie podejrzewałam ją o bycie człowiekiem z emocjami :), tylko szok, że ludzie dobrowolnie skreślają miłych ludzi i eliminują to co dobre ze swego życia, wykopując z rozpędu jak nic nie warte, i gorsze gatunkowo. A naprawdę to jest właśnie to czego szukają i czego im brakuje i co właśnie dałoby odmianę ich losu. Patrzę więc na normalną kobietę, która zdecydowała się obdarzyć mnie szacunkiem, i wpuścić do swojej przestrzeni energetycznej dopiero po tym jak pokazałam, że też potrafię grać w jej świecie (czyli według niej w lidze wyższej, tych twardych-matko co za bezsens i życie iluzją). Idąc dalej tym tropem zobaczcie, ilu ludzi ma głęboko w sobie ten wzorzec siły jak system obronny, tak ogromny i wielki, że to on nimi rządzi a nie oni nim jak myślą. Ich lęk przed porażką, przed ludźmi, przed wyśmianiem, przed krzywdą, przed tym czego nieraz już doświadczyli a zostało jako wielka i głęboka rana w środku, jest tak potężny, że uniemożliwia w ogóle nawiązanie ciepłych otwartych relacji z nowo poznaną osoba na zasadzie szczerości, ufności, szczodrości bycia miłym-czyli po prostu otwarcie się. Oni są tak pozamykani, że nie widzą, że ich bliscy nieraz po przegranej wojnie toczonej od lat o uchylenie drzwi, odchodzą zniechęceni i szukają tego ciepła w kim innym… Co ciekawe, i zarazem trudne, najtrudniejsze nieraz dla tych ludzi, to to, że to czego najbardziej pragną, potrzebują jest jednocześnie tym czego najbardziej się boją i odrzucają. I lęk niestety wygrywa, a z tego lęku, którego nie potrafią pokonać miłością, bo to oznaczałoby otworzyć się na zranienia, ukazać swoje rany, otworzyć przeszłość(dla uleczenia), to co się jątrzy boli i sprawia cierpienie, z tego lęku przed bólem rodzi się często nienawiść i agresja do tego czego nie mam, co chciałbym mieć ale nie mam…a że nie dopuszczają do siebie myśli, że to ich wina to może być problem po ich stronie, obwiniają świat i ludzi. A w pierwszym rzędzie do ataku są ci, którzy się otwierają, o których mówi się z zawiścią i ironią (która de facto tylko pokazuje, obnaża naszą słabość-bo udowadnia że już się bronimy) że życie za łatwo komuś przychodzi, że mają szczęście, takie ‘naiwniaki’ co to się śmieją i cieszą z byle czego. A potem po tych wszystkich epitetach nie potrafimy obrócić strony i spojrzeć na siebie: dlaczego ja to mam takie ciężkie życie, zawsze pod górkę, zawsze mi życie dokopie, a ja muszę sam sobie z tym wszystkim radzić i nikt mi nie pomoże. Nie twierdzę, że wszyscy ludzie maja ten wzorzec, ale tutaj konkretnie rozważamy postawę tzw. samca alfa, zastraszania i agresji, narzucania siłą siebie i swojej wizji, by stłamsić odwagę drugiej osoby. Jak przyglądam się takim wzorcom, to nie wiem często od czego zacząć rozmowę, bo raz prosto się nie da powiedzieć, bo mury obronne stoją, dwa jakoś jednak trzeba do człowieka dotrzeć, tym bardziej że wraca na moją ścieżkę losu… a trzy dla mnie to też nauka, że ci tzw. twardzi, wcale nie są tacy twardzi, tylko odwrotnie, ‘słabsi’, nieraz wrażliwsi, bo oni szybciej się okopali, i wznieśli mury, za którymi skryli się przed razami świata, biczami pogardy, chłostą ironii, czy bólem nienawiści. Nauczyli się szybciutko, że aby nie obrywać, nie wolno pokazać siebie, tylko że po drodze zagubili to co najważniejsze, tak się skupili na okopywaniu się i umacnianiu systemu obrony, że nie zauważyli kiedy on zaczął definiować ich życie na minus. Odczłowieczyli siebie niejako na wzór tych, którzy ich prześladowali na początku. W ucieczce przed bólem niepostrzeżenie sami stali się tymi, przed którymi uciekają teraz inni w ich własnym życiu.
I komuś kto żyje w takim systemie, w świecie oko za oko, kto górą a kto dołem, zastraszania, nie wytłumaczy się, że jego system myślowy jest błędny, że zbudował swój świat na błędnych założeniach, bo ostatecznie tym kto cierpi i jest najbardziej wyizolowany jest on sam i jego najbliżsi. To niesamowite jak tacy ludzie odrzucają każdą szansę poznania kogoś kto wniósłby do ich życia trochę światła i szczerości, i udowodnił, że zaufanie nie boli… A prawda jest taka, że to ci dobrzy idą w pierwszej kolejności na tzw. odstrzał, bo albo są zbyt nieśmiali, uczciwi, delikatni i uciekają z takiej relacji, albo są traktowani jak podludzie, bo nie mają ‘charakteru’, bo dają po sobie pojechać, bo jak kogoś można wdeptać w ziemię, wykorzystać czyjąś dobroduszność i napawać się czyimś strachem-uniżonością, to czemu nie… taki jest świat, albo na wozie albo pod… Uff paskudna energia i świadomość i takich ludzi jest trochę, niestety. Tylko jakoś nigdy odpukać nie przyciągałam ich do swego życia, może dlatego, że się ich bałam, bo zmusiliby mnie do postawienie siebie samej w pozycji wredoty :), czyli udowodnienia im, że ja też umiem być jędzą. A jak już pisałam, nie lubię w kontaktach z ludźmi tej wersji siebie, wolę w ogóle ich nie utrzymywać niż coś komuś udowadniać na swój temat…ale tutaj życie niejako zmusiło mnie do porzucenia mojej strefy komfortu i pokazania siebie z pozycji siły.
I jest to dość zabawne, bo dla mnie w tym przypadku siła, tak pojmowana to błędna interpretacja – to słabość, bo dużo większym heroizmem i odwagą jest, pokonać samego siebie, swoje lęki, opuścić mury obronne i zaufać życiu, człowiekowi, niż wymądrzać się zza muru. Dużo większej odwagi, odwagi na miarę prawdziwych bohaterów, wymaga walka ze swoim cieniem, ze swoimi widmami, zmorami niż z ludźmi, których traktujemy jako worki treningowe, zastępcze rozwiązanie dla naszej nagromadzonej złości, żalu, bólu, pretensji, uczucia porażki, zranienia, oszukania…A w końcu głębokiemu poczuciu bycia po prostu nie kochanym i nieszczęśliwym. Jak bowiem pokochać kogoś kto nie pozwala się kochać? Uff gdyby takie pytanie zadać takiej osobie, zapłonęłoby w niej ‘święte oburzenie’, przecież to nie jej wina, to ludzie są źli, a on, ona tylko obrywa stale od wszystkich, a nic nie zrobiła żeby zasłużyć na taki los i traktowanie. I poczucie krzywdy rośnie i piętrzeje, aż się przelewa…ale czy przelewa się myślicie w dobrych wydarzeniach, w rzeczach na plus? Nie, wręcz odwrotnie, a kolejne tzw. nieszczęścia, zamiast obudzić, tylko utwierdzają taką osobę w jej teorii, że świat się na nią uwziął. Dlatego chyba na górze dają takiemu osobnikowi jeszcze jedną i jeszcze jedną szansę, w myśl zasady, że więcej się zdziała po dobroci i tak powoli trenuje się taka osoba w zetknięciu z różnymi dobrymi ludźmi, z jakimi ma np. wspólną karmę, lub z tzw. ochotnikami do zadań specjalnych :), w otwieraniu tych kłódek i burzeniu muru wznoszonego przez lata.
Takie wzorce wiele osób ma też wpajane od dzieciństwa, gdzie np. ojciec nauczał od małego, surowy i wymagający, wydzielający miłość tylko wtedy i tym dzieciom, które były dominujące. Wpajał zasady, że warty jesteś tylko tyle, ile inni cię szanują, a nie będą cię szanować jak nie będą się ciebie bać… Typowy wzorzec z błędem kardynalnym, który zakrzywia już psychikę i przyszłą linię losu dziecka, niestety nastawiając dziecko w życiu na niełatwe doświadczanie, zmagania dosłownie w życiu, bo w myśl tej zasady, życie to wojna, a kto jest szczęśliwy na wojnie? Wojna to ból i śmierć, strata, czasem zwycięstwo, czasem porażka, zależy na jak silnego przeciwnika trafisz… A nigdy nie jest tak, że zawsze i ciągle się wygrywa…
Kluczem jest dostrzeżenie tych wzorców u siebie, w ogóle zobaczenie czy i jakie mury obronne dominują w moim życiu, po co i jak się nimi posługuję. Czy i dlaczego się boję ludzi? Czy szanuję wszystkich ludzi, czy tylko wybrane jednostki…kto i dlaczego zasługuje na miły ton mego głosu? Komu uchylam drzwi do mego ja, tego prawdziwego i czy w ogóle to robię? Kiedy ostatni raz były otwarte i dla kogo i dlaczego je zamknęłam?
To trudne pytania, ale one są kluczem do nas samych, do naszych postaw, reakcji, do tego jak nieraz traktujemy ludzi i odwrotnie jak oni teraz traktują nas. To jest klucz do naszego losu, do bramy świadomości…gdy raz znajdziemy właściwy klucz i zechcemy otworzyć nim drzwi zamknięte od lat i trochę wpuścić tam światła z zewnątrz, to możemy się zdziwić jak bardzo wydarzenia w naszym życiu zaczną się zmieniać, a to co wydawało się niemożliwe lub nieosiągalne stanie się codziennością. Żeby dobro mogło przyjść, trzeba umieć je zaprosić, przyjąć z wdzięcznością, czasem dzieje się to poprzez przebaczenie, czasem poprzez zaufanie, czasem poprzez zobaczenie czegoś wartościowego, dobrego tam gdzie wcześniej widziało się tylko narzędzie ludzkie, a nie człowieka. Pomijam tutaj przypadki beznadziejne, gdzie ich odczłowieczenie jest tak wielkie, że ludzka wartość, wartość duszy (miłość) nie budzi w nich tęsknoty, tylko pogardę i nienawiść. Dzięki Bogu osobiście nie spotkałam takich ludzi, bo chyba nie mieszczą się jeszcze w mojej świadomości…
Zamiast atakować człowieka zaczęłam więc w duchu pytać: Co spowodowało, że się mnie tak boisz, że aż mnie musisz atakować? Czego naprawdę się lękasz? Co z ludzkich ust może wyjść takiego co zrani cię bardziej niż ty sam na to pozwolisz… i dlaczego na to pozwalasz? Czy nie kochasz siebie, nie wierzysz w swoje dobro, czy wszędzie widzisz brzydotę ludzi, taką jaką w tobie zbudował lęk- to nie Ty prawdziwy, lecz twoje sztuczne ja stworzone z obawy przed tym co wymyślone, co straszy i od światła, miłości odgradza, od wiary i ufności, od Domu oddala. Uciekaj od tego lęku, bo zawierzyć mu to stracić miłość i skazać siebie na wygnanie do krainy samotności, cierpienia, ułudy, bólu i stałego lęku o życie…a tam brak pocieszenia i dobrego słowa, tam tylko twoje upiory straszą z cienia. Lęk to zawsze brak miłości…do siebie też. To zawsze brak światła i ufności…To przeciwieństwo tego czym jesteśmy w naszym najwyższym wymiarze. Im bardziej się boimy tym bardziej w ciemność wchodzimy i nie widzimy już jasno, przejrzyście… I winimy za ten ból i zło wszystkich prócz siebie. A wyjście do światła to jedyne lekarstwo, czyli otworzenie się, zaufane życiu… To straszne nieraz to prawda, trudne, na pewno, wymaga heroicznej odwagi-tak, ale to jedyna droga, rozwiązanie…alternatywa. Innej nie ma. Jest tylko światło, jasność, Bóg, Miłość, Dom…twoja najwyższa Istota-tam właśnie w takich zakresach funkcjonuje-to jest jej natura i byt prawdziwy, do którego pragnie powrócić każda cząstka siebie, którą czas lub świadomość więzi na jakimś poziomie… Szukaj światła dla siebie, walcz o nie, bo o życie walczysz. Nie jest ważne poprzez kogo, co pojawi się to światło, przebłysk, informacja, ciepło, słowo, Dobro, ważne by dotarło, zostało wpuszczone, otworzone… A życie znajdzie drogę.
I na koniec chciałam podkreślić, że dla mnie silni, ale naprawdę silni i mocni i godni podziwu są ci, którzy zmieniają bieg losu, historii życia, serc bez rozgłosu i szumu wokół siebie, bez puszenia się. To właśnie Ci, którzy wytrwali w miłości pomimo, że boli i rani czasem, ci którzy nie porzucili pokory pomimo, że jest niedoceniania, ci którzy uniżając siebie zdobywają światło dla życia innych… Piękni to ludzie, godni podziwu i najwyższej pochwały…ech rozmarzyłam się. I wiecie co, oni są naprawdę, istnieją na tym świecie, tylko trzeba umieć patrzeć i widzieć…I to oni ratują świat i ludzi przed wyginięciem.
Magdalena