gru 14 2016
Eremita –plusy i minusy, być sobie i innym mistrzem czyli jak nie zbłądzić na drodze samorozwoju…
Nie da się być tutaj samemu, jeżeli odrzucasz ludzi, to znak że nie umiesz kochać lub masz z tym problem, nie potrafisz rozpoznać, że każdy człowiek to odbicie Boga bardziej lub mniej doskonałe…
Co znaczy być na drodze rozwoju, starać się być tym mistrzem dla własnego życia? To znaczy iść przez życie zgodnie z wewnętrznym czuciem prawdy, z tym co miłość w twoim odczuciu nakazuje, w każdej jednej sekundzie dnia, wydarzenia… Piękne, prawdziwe, pomaga nie zejść z drogi do Nieba na drogi piekła, pomaga utrzymać pion duchowy nie skrzywiony, prawość działań, odróżnić dobro od zła, co nie zawsze dziś jest tak oczywiste. Ale czy to jest proste? Gdyby było tak oczywiste i proste świat już dawno by się zbawił i był po prostu inny, czymś co nazywamy wymiarem Nieba na Ziemi… Póki co jest raczej strefą wojny o dusze ludzi, które zagubione szukają swojej prawdy, nie chcąc słuchać własnej duszy, głosu miłości, czy tego co wiedzą, że jest właściwe, ale niestety po ludzku nieopłacalne, bo skazuje na cierpienie, trudności życiowe, walkę ze światem, inność, wytykanie placami. Dziś ci co bronią duchowych zasad miłości, uczciwości, prawości, przeważnie są jak bohaterowie opowieści z bajek wysyłanych na pierwszy ogień w wielkiej wojnie ze złem… Kim ty, ja jesteśmy w tej wojnie, no właśnie, każdemu się wydaje, że albo nie jest po żadnej stronie, bo niby się nie opowiada albo jest po właściwej. Tymczasem, nie ma nieopowiadających się, nasze czyny, myśli słowa za każdym razem są opowiadaniem się po jakiejś stronie… zawsze albo wybieramy kierując się wewnętrznym dobrem najwyższym-miłością najwyższą albo własnym po ziemsku rozumianym interesem- wyrachowaniem, lękiem przed trudami, przed ludźmi, przed kłopotami… Na pewnym etapie swojej drogi, Eremita postrzega, że jednak wydawało mu się tylko, że jest sam i tylko siebie rozwija, że może się zamknąć w swoim świecie… Z czasem postrzega, że to co zdobył dla siebie zdobył też dla innych i poprzez innych, i że oddaje to ‘swoim’ a już nie innym- wtedy może powoli widzieć u siebie znamiona mistrza… Ale jak to mówią im wyżej wchodzisz tym boleśniej upadasz, i im wydaje ci się, że więcej możesz, widzisz to nie znaczy, że uwolniłeś się już od pokus, że już nie ma zasadzek, pułapek i że teraz możesz bez trudu prowadzić innych… Trzymaj swoje światło wysoko, ale przede wszystkim dbaj żeby to światło nie wychwalało Ciebie, ale oświecało Stwórcę i nasze podobieństwo do niego w sobie nawzajem… To trudne, bo najczęstszym błędem, pułapką mistrza jest pokusa jest, przypisywanie chwały sobie, jest wyniesienie siebie, jest przyjmowanie oklasków i bycie tym wodzem bądź przywódcą, posiadanie swojej małej bądź większej grupy fanów, naśladowców. Dlatego pokora to pierwszy niezbędnik w torbie Eremity i używa jej na każdym zakręcie, potknięciu, w każdej ciemniej uliczce, wtedy nawet po omacku dojdzie do celu, bo wie że Bóg go poprowadzi.
Drugi niezbędnik to świadomość , że tutaj rzadko kto dochodzi do stwierdzenia wiem już wszystko, widzę wszystko, i nie muszę się już rozwijać :). Zawsze jest ktoś za tobą i ktoś przed tobą, i dobrze znać swoje miejsce i zawsze widzieć jednak siebie w opcji: Panie Boże jestem tylko puchem marnym, ale jeśli ty spojrzysz na mnie i zechcesz użyć to wiem, że będę użyteczny.
Trzeci niezbędnik to nigdy ale to nigdy nie sądzić, że wiesz lepiej jak żyć niż ci którzy według ciebie błądzą… Może ich błądzenie jest ich drogą do celu a to ty błądzisz osądzając ich sposób bycia, życia… Nieważne czy to dotyczy twego męża, żony czy dzieci, zawsze warto zostawić tę nutę wątpliwości, znak zapytania na końcu zdania….Umiej postawić się na miejscu każdej jednej osoby bez oskarżenia w duchu i zobaczyć jego racje jako swoje a świat zmieni się o 180 stopni dla ciebie i ujrzysz siebie po drugiej stronie, a czy spodoba ci się to co zobaczysz? W wielu przypadkach nie, lub bardzo przynajmniej zdziwi, pytanie tylko czy jesteś wstanie wytrzymać ten swój inny wzrok, patrzenie na siebie czyimiś oczami, bo gdy wrócisz trudno już będzie pozostać tak nieprzejednanym, ale i trudno będzie utrzymać swoje racje, okłamywać siebie, że tylko ja mam prawdziwa wizję tej relacji… I dostrzeżesz, że opcje są dwie, przeważnie albo przyznać przed sobą, że moja wielka krzywda nie jest tak wielka gdy zobaczę swój współudział albo odwrócić się plecami do ludzi, którzy reprezentują te złe wydarzenia i naszych wrogów przyznając sobie medal za całkowitą rację i słuszną wyższość… Wybory… Pytanie tylko co chcemy osiągnąć – zmienić swój los poprzez zmianę stosunku ludzi do nas, tego człowieka- czyli najpierw mego własnego, czy ukazać za wszelką cenę swoją wyższość?
Wyższość…hmmm…. Jeśli posiadasz te szersze pojmowanie zjawisk, widzenie ich wielowymiarowości i świata zewnętrznego tylko jako efekt, skutek naszych wyborów, to powinieneś człowieku wiedzieć, że ty jako ten bardziej zaawansowany na ścieżce rozwoju duchowego ukazujesz swoją dojrzałość poprzez ofiarowanie niejako siebie na drodze tej duszy idącej za tobą. Co to znaczy? W praktyce trudniejsze a nie łatwiejsze życie jak się wydaje wielu ludziom, którzy zaczynają na tej drodze lub podeszli już kawałek. Kto pierwszy powinien wyciągnąć rękę na zgodę nawet jeśli nie on zaczął? Kto pierwszy powinien powiedzieć przepraszam nawet jeśli nie zawinił… Kto da przykład? Kto nauczy wybaczać, kto nauczy nadstawiać drugi policzek, kto nauczy dzielenia się, kto nauczy poświęcać siebie dla innych, zawsze ten kto widzi wielowymiarowość życia, przyczynowo skutkowy wymiar życia, zawsze ten kto bardziej ceni efekt końcowy jakim jest to dobro, które widzi wynikłe z wydarzenia, niż jego własne krótkie cierpienie, ból czy wyniesienie. Nie ten kto chce udowodnić, pokazać, że ma rację, ale ten kto chce żeby po prostu nastał pokój, wszystko na dobre wyszło, nieważne czy z jego imieniem na świeczniku czy nie, czy go przeproszą za krzywdy doznane czy nie…on już machnie ręką i powie, wszystko to nic, ważne by zrozumiał, by się naprostowało, by pojął, nawet kosztem moich łez, cierpienia, bólu, już przeboleję aby tylko zrozumiał istotę miłości… Miłość nie żąda, ona pokazuje, że jest ofiarna… Jakże wielu ludzi dziś stawia jej zaporę i warunki, będę go kochać dopiero jak mnie przeprosi za krzywdy jakie mi wyrządził, albo najpierw on niech się ugnie, a potem ja jeśli uznam że zasłużył… I tak to spada się z wyżyn wprost do piekła, a tam przez cierpienie i ból dopiero się uczymy nieraz czym jest miłość, ofiarność, dawanie, poświecenie dla innych, cierpienie za innych, i dochodzimy do zrozumienia, że tym co zabija miłość jest samouwielbienie, pycha i ego…mylone z miłością do siebie samego jakże często…
Miłość duchowa nigdy nie podepcze drugiego człowieka, nie odrzuci i nie skaże na wygnanie, miłość duchowa zawsze będzie próbować zdobyć go dla siebie poprzez ofiary, poświęcenie i nadstawienie tego drugiego policzka i przełykanie dumy…podepcze własną godność ale uratuję tego człowieka- tutaj przy bardzo trudnych wydarzeniach, lekcjach dla duszy, to deptanie godności czasem jest tą ostatnią zaporą, którą trzeba rozbić żeby poznać czym jest miłość i zdobyć miłość drugiego człowieka, uratować coś najważniejszego dla duszy olbrzymim kosztem… Gdy samemu się deptało np. godność innych ludzi i ich uczucia przez wiele lat, czasem takie są bariery w naszym osobistym piekle…. Ech dlatego każdy Eremita powinien mieć lub starać się co dnia powiększyć w swoim tobołku niezbędnik – miłość do drugiego człowieka- ona nie pozwala zaniżyć wartości żadnej duszy ludzkiej…
Bardzo podoba mi się i wrył w moją pamięć cytat z pewnej książki, nie pamiętam go dokładnie ale sens był mniej więcej taki: …Bardzo wiele należy wybaczyć nie wierzącym, bo nie znają oni miłości Boga a to już jest piekło…”. I to prawda, gdy spojrzeć na ten świat bez wiary w duchowość, w Boga, w wyższy wymiar, w Dobro, to wydaje się on już piekłem a my jego więźniami….A dusza, która błądzi tu bez wiary i żadnych wartości wyższych przeżywa już wewnętrzne katusze na Ziemi…
Niedawno z kolei przeczytane zdanie zmieniło mój stosunek do tego co nazywamy piekłem- a co jest pewnego rodzaju przestrzenią…. Spojrzałam na ten wymiar jako na swego rodzaju ostatni bastion, deskę ratunku dla duszy by zmyć a raczej wypalić, przerobić w sobie złe nawyki, błędy, i naprostować skrzywiony poziom intencji, czyli prawdy, wartości wyższych…. Nawet zło służy czemuś Dobremu inaczej nie miałoby racji bytu…
Ostatni niezbędny niezbędnik w torbie Eremity to ciągle czuwające i sprawdzające siebie samego sumienie, badające serce i umysł, uczucia i myśli w poszukiwaniu najmniejszych uchybień miłości. Tak, bo to te najmniejsze niby, drobne uchybienia miłości wobec drugiego człowieka są tym co niepostrzeżenie oddala nas od Nieba a wygładza nam drogę do piekła…Och jakże kusi Eremitę by kochać i wielbić siebie, w końcu tyle już wie, taki jest piękny i świetlisty duchowo, taki hmmm przewidujący i sam już potrafi świadomie wydarzenia kreować sobie innym (wyobraźcie sobie jaka pokusa w tym tkwi), widzi co temu i tamtemu życie przyniesie i dlaczego… I czyż ta wiedza nie czyni go lepszym niż inni? No powiedz sam… I tak właśnie powoli Eremita na minusie staje się tym kto tworzy barierę pomiędzy sobą a ludźmi, barierę doskonałości w sensie wyniosłości, wyższości, lepiej wiedzenia…a stąd już tylko krok do traktowania życia człowieka instrumentalnie, a ludzi jak pionków w grze, w której ja ruszam pionkami na szachownicy… Największa pokusa wszystkich magów- władza. Ale czym jest władza, wyższość, jeśli nie ma się poddanych, na czyim tle jest się wtedy lepszym…
Wracając jednak do prowadzenia siebie i innych, Eremita to samotnik, indywidualista, to poszukiwacz prawdy, mądrości, ale i on w końcu dochodzi do Prawdy odwiecznej: Kłaniam się temu miejscu w Tobie, w którym Ty i Ja jesteśmy Jednym… Czy więc ja się pokłonię tobie pierwszy a ty przez ten pokłon mnie przyjmiesz, czy ty wyciągniesz dłoń pierwszy- to w wieczności jedno i to samo….przestańmy się więc sprzeczać o to co nie ma racji bytu, o różnice pomiędzy nami….Czy ty mi okażesz dziś czym jest miłość czy ja ci pokażę poprzez uniżenie siebie, to nieważne, bo efekt końcowy będzie dobrem dla Jednego – czyli dla nas, razem w Jedności.
Magdalena