wrz 11 2017
Powtarzający się wzór- czyli nigdy dość o tym samym…
Czasem zdarza mi się słuchać jak ludzie opowiadają, że stale walą głową o ten sam mur, że ciągle coś do nich wraca, że stale potykają się o ten sam próg…że prześladuje ich ten sam wzorzec jakby pisane im było mieć pecha w życiu, nie poznać szczęśliwej miłości albo wiecznie dostawać po tyłku gdy tylko próbują coś nowego rozpocząć, wejść w nowy układ, związek, środowisko. Nieraz zniechęceni i rozgoryczeni wycofują się do swojej muszli i odgradzają od świata zewnętrznego w przekonaniu, że nie przyniesie on w ostatecznym rezultacie nic ponad cierpienie. Wielu skupia się wtedy na samym bólu, rozgoryczeniu, żalu i pretensji do świata lub ludzi…tym samym pogrążając się w smutku, czerni, w jeszcze większej niejasności. Dopiero gdy mija trochę czasu i są wstanie zrzucić z siebie pierwsze przygniatające wrażenie bólu i cierpienia, ochłonąć i wyjrzeć ze swojej skorupy, zdjąć trochę opaski z oczu potrafią spojrzeć odrobinę z dystansem, włączyć myślenie, zadać pytanie w przestrzeni własnej, zastanowić się – dlaczego? Gdy już fala emocji opada a oczy wysychają, nieraz pojawia się zdumione zdziwienie – przecież to ten sam wzór! Znowu to samo, czy ja ciągle muszę trafiać na facetów z żonami, czy ja stale muszę trafiać na nieuczciwych pracodawców, dlaczego zawsze wybieram kobiety, które potem mnie zdradzają, czy ja nie zasługuję na lepszy los, czy nie ma dla mnie na świecie nikogo kto by do mnie pasował, dla mnie był ‘przeznaczony’? Dlaczego wszechświat stale stawia mnie w tej trudnej sytuacji, gdzie wydaje się nie ma dobrego zakończenia ani prostego wyjścia? Dlaczego inni mogą stale naginać przepisy pod siebie, a ja zawsze płacę podwójną cenę?
Te same wzorce, nawracające sytuacje, sprawiają że wydajemy się sobie gorsi, jakbyśmy stali na wiecznie przegranej pozycji, lub utknęli w ślepej alejce, z której nie ma wyjścia, w czym utwierdziły nas długie lata oczekiwania, doświadczeń, które doprowadziły do tego samego punktu- niezadowalającego zakończenia. Tymczasem to nie jest tak, że wszechświat się na nas uwziął, że ja nie zasługuję na lepszy los, że nie ma dla mnie wyjścia, że nie ma ratunku, bo wszystko już sprawdziłem, przeżyłem…co w mojej mocy. Czyżby? Czy może wszystko już zrobiłem by wyjść znanym sobie sposobem, by dopiąć swego za pomocą znanych sobie środków, by wybrać te rozwiązanie, które zawsze wydawało mi się najlepsze. A co jeśli to najlepsze rozwiązanie było założeniem błędnym samym w sobie, co jeśli ciągle napieramy na mur a nie widzimy, że tuż obok jest wąska szczelina, przejścia w ścianie, tyle że z jakiś względów notorycznie je przeoczamy, wypieramy, nie bierzemy pod uwagę, bądź negujemy jako niemożliwe do przejścia, gorsze, oceniamy przejście jako zbyt trudne, i zbyt mało satysfakcjonujące. Lub w ogóle oburza nas taka droga sama w sobie. Bo po co mam się pchać w wąską szczelinę, mało wygodną, być może podrzeć sobie po drodze moje czyste i nowe ubranko, narazić na straty, kto wie przykrości może, nie uzyskać tego co chcę bo chcę iść tędy i już… Skoro wszyscy idą tędy i jakoś przechodzą to może i ja znajdę tę bramę otwartą szeroko…
Otóż nie wszyscy mamy te same bramy, drzwi, przejścia pootwierane, nie wszyscy mamy te same programy, wzorce, nie wszyscy musimy być prymusami w zaufaniu, albo w szczerości, możemy być super z uprzejmości, empatii a jednocześnie mieć olbrzymi problem z przyznawaniem się do kłamstwa…i wówczas nazwiemy je dwuznacznym interpretowaniem zaistniałej rzeczywistości z uwydatnieniem interpretacji na własną korzyść- nie brzmi tak źle nieprawdaż? A czym jest? Usprawiedliwianiem, pobłażaniem sobie, traktowaniem siebie ulgowo, przykrywaniem jakiś swoich niedociągnięć, ale jak długo taryfa ulgowa nas będzie obowiązywać? Jedynie do pewnego etapu, możemy z tym błędem w ocenie, brakiem czegoś w naszej półce z przyborami awansować, przechodzić dalej… Możemy zaliczyć półrocze, a nawet zdać do następnej klasy, ale wraz z podniesieniem poprzeczki więcej się od nas wymaga, i tak w następnej klasie już nikt nas nie przepuści dalej z tym defektem, bo jeśli teraz nie pojmiemy prostych zadań to później nie poradzimy sobie z równaniem różniczkowym na studiach.
A zatem żeby rozwiązać to arcytrudne dla nas na tym etapie równanie, musimy czasem cofnąć się w czasie do poprzednich doświadczeń, klas i zobaczyć z czym mieliśmy problem, gdzie pojawiały się te same błędy, symptomy- czy jak czasami ludzie to określają porażki. Choć w istocie porażką to nie jest lecz błędnym pojmowaniem rzeczywistości. W zasadzie taki blankiet z prawidłowymi rozwiązaniami leży w każdym z nas w opcji: ‘tak należy postąpić, tak jest właściwie-uczciwie, zgodnie z moim kodeksem moralnym, etyką, z zasadą nie krzywdzenia’. Ale prawda jest taka, że nie wszystkie zasady można wprowadzić w czyn od razu (tzn. można ale takich ludzi jest niewielu) bo nie każdy rodzi się Einsteinem, uczymy się i opanowujemy kolejne szczeble zgodnie z wysiłkiem, umiejętnościami, tym na ile jesteśmy gotowi na dziś poświecić swój czasu, wygody, osobiste przyjemności, itp.
A zatem tzw. interpretacja dwuznacznej sytuacji na swoją korzyść nie wchodzi w wyższej klasie w rachubę, jeśli stoimy od lat przed tym samym murem i rozbijamy się o jego nieprzejrzystość to znaczy, że czas skorygować nawyki. Najtrudniej chyba jest spojrzeć na siebie w ten sposób w jaki nikt nie chce i nie lubi na siebie patrzeć, chyba że życie go zmusza- najtrudniej jest zobaczyć siebie w roli nie ofiary ale czyjegoś kata. I uwierzcie mi każdy z nas mógłby znaleźć na siebie takiego haka, taką sytuację w życiu, w której był, jest, stawał się dla kogoś katem przez swoją wygodę, swoje chciejstwo po prostu. A jak słusznie się mówi, trudno wybudować solidne szczęście na czyjś łzach, bo będą one nieuchronnie latami podmywać glebę, na której zbudowaliśmy nasz dom i z czasem musi on runąć. Ale gdy pozwolimy sobie bez przesadnego dramatycznego lamentu spojrzeć na swoje czyny jako na mało chwalebne bądź co bądź w niektórych epizodach, niekiedy bardzo długich, to zobaczymy pewne połączenia, powiązania pomiędzy zdarzeniami, ludźmi pojawiającymi się w naszym życiu, ich zachowaniem względem nas i ceną jaką płacimy za beztroskę, ukrywanie swoich małych nagięć rzeczywistości, by w życiu lepiej nam się działo, grało. W sumie ujawnia się, że słabo wychodzi nam długofalowe planowanie, bo gdyby być dalekowidzem- to niechybnie widać, że trzeba będzie zebrać plon decyzji i tego tzw. wygodnego przymykania oczu na prawdę, zaraz lub później. A gdy nadchodzi to później, to zawsze jest dla nas za wcześnie, za szybko i zawsze jesteśmy zdziwieni, że to już trzeba płacić rachunek.
Wtedy przeważnie nasza droga nie wiedzie przez tą szeroką bramę, ale inną trudniejszą ścieżką, okrężną, lub pod górę, gdzie trzeba się napocić, zmęczyć, coś nadrobić, pokonać w sobie by zobaczyć rozwiązanie, i lepszą drogę, którą ostatecznie uznamy za nagrodę, i ten lepszy los. Czym jest to naprawienie? – jest zrozumieniem jasnym i pełnym w sobie, przyznaniem się w swojej istocie, nie przed jakimś sędzią czy drugim człowiekiem ale przed sobą – że postępuję tu źle i wiem o tym…to pierwszy etap, a drugi to już chęć zmienienia tego. Potrzeba też wielkiej siły ducha, by wytrwać w tym postanowieniu…a z doświadczenia wiem, że to jest właśnie najtrudniejsze dla nas. Wytrwać w tym by nie wracać już do starej ścieżki- nie związywać się znów z żonatym mężczyzną, kobietą i to nie dlatego, że on ona ranił mnie za każdym razem, obiecując złote góry i miraże świetlanej przyszłości, które zdradzał po chwili… Nie mamy tu oceniać przez niego dokonanej dwuznacznej interpretacji lecz Siebie i Swoje myśli-plany. To trudne bo zwykle złość kieruje nas na innego kata niż my sami – ale to ważne by zmienić punkt skupienia, naświetlenia tej sprawy, jeśli chcemy przejść przez ten mur, wyjść ze ślepej uliczki losu. Tutaj musimy zobaczyć kim ja jestem i jaką rolą odgrywam w życiu, np. żony (męża) tej osoby, jego dzieci…i zrobić to bez odgradzania się od sowich emocji- uwaga to będzie bolało. Niestety czasem to potrzebne żeby uzmysłowić sobie, pojąć rzeczywiście a nie w oddzieleniu swoją rolę w niszczycielskim wzorcu. I tu większość ludzi się wycofuje, kuli w sobie z lęku przed tym doświadczeniem- odczuciem. Dlatego warto tu pamiętać, że nie jest to tak straszne jak męczarnie, w których tkwisz latami, zakopując mniej lub bardziej udolnie wyrzuty dręczące cię w myślach, pytania pozostające bez odpowiedzi. Gdy wcielisz się w końcu w tę rolę w swoim dramacie, to ujrzysz siebie niejako nie w roli swojej ale w roli kobiety, którą uważałeś za rywalkę, mężczyznę, którego uważałeś za rywala, przeszkodę do twego szczęścia. I poczujesz ich miłość do tej samej osoby, którą ty przecież też kochasz i poczujesz ich wspólne dzieci, tudzież ich sprawy które tak silnie ich związały, że aż bolą na poziomie duszy, poczujesz desperackie próby ratowania albo uwolnienia się od łączącego ich związku… I w końcu zobaczysz płacz, płacz duszy nieszczęśliwej (podobny do twego przecież płaczu), równie nieszczęśliwej lub bardziej niż ty…i pojmiesz, że ty też masz swój wkład, niestety w te łzy, twoje dążenie do szczęścia ‘pomimo tej osoby’ jest kolejnym cierniem w jej życiu, czasem niestety staje się kamieniem, który przeciąży szalę ku upadkowi. I jeśli taki rozpad, rozejście się ludzi następuje –nie zawsze jest złe- ale nigdy nie jest dobrze jeśli twoja energia jest tym choćby ułamkiem, który sprawia, że coś się przechyla na szalę destrukcji, rozpadu, niezgody, nieszczęścia, łez… Za to później przychodzi ci rachunek do twego życia w splocie twoich osobistych zdarzeń, doświadczeń, które są ekwiwalentem krzywdy w ocenie tejże osoby, której ból pozwoliłeś sobie odczuć.
Czasem wystarczy chwila, jeden przebłysk świadomości by poczuć, zrozumieć to wszystko w ułamku sekundy i definitywnie zatrzasnąć takie drzwi mówiąc sobie z pewnego rodzaju odrazą do przeszłości- nigdy więcej nie będę wchodzić w takie zależności…. Czasem to wystarczy, a czasem życie chce nas sprawdzić, to jak egzamin dojrzałości- sprawdzenie czy jesteśmy gotowi na kolejny etap, czy stare wzorce jeszcze w nas tkwią głęboko czy nie- to taki ostatni test. I pojawia się znów on, ona, nadajemy na tych samych falach, jest atrakcyjny, piękna, a do tego inteligentna, i ma w sobie to coś, i wtedy zaczynamy siebie przekonywać starymi myślowymi ścieżkami: ‘jakby akurat był dla mnie…szkoda przegapić taką okazję, może drugiej już nie będę mieć…poza tym należy mi się coś od życia a on jest taki nieszczęśliwy z tą babą, ona jest taka biedna w tym małżeństwie, nie posunę się za daleko- pójdę tylko na koleżeńskie spotkanie przy piwie- przecież można mieć kolegów w pracy!’. Tak od kroku do kroku, nie pilnując swoich wzorców, starych wydeptanych ścieżek- możesz zapuścić się bardzo szybko w te same niepożądane rejony i na lata znów utknąć w błędnym kole powtarzając te same lekcje i dodając tylko do góry do nadrobienia…UFFF…nie warto.
Lecz gdy zaciśniesz pieści, zamkniesz oczy i powiesz sobie- nie, bo tam po drugiej stronie też jest żywy człowiek, bo nigdy nie jest tak prosto jak się wydaje, i nigdy nie ma tak, że się nikogo nie krzywdzi w trójkącie…z dziećmi czy bez. Wystarczy raz, że zdobędziesz się w sobie na ten wyczyn- tak to jest wyczyn- test dla twojej uczciwości, gotowości do pójścia nową drogą…a życie przyniesie ci za następnym zakrętem, za pól roku, za rok- wytrwaj tyle sam ze sobą i w sobie ciesząc się ze swojej czystości, bo to jest powód do radości-to zwycięstwo nad swoim własnym wrogiem- małostkowym ja. A los przyniesie ci prezent, nagrodę, otworzy się brama do nowego życia z przepracowanym wzorcem destrukcji, jesteś już innym człowiekiem- więc teraz możesz przyciągnąć, spotkać tego kto również ma ten wzorzec przepracowany i poda ci rękę w nowy, lepszy świat gdzie razem będziecie pracować nad innymi już rozwiązaniami w waszym wspólnym życiu. Bo on ona będzie mieć już gotowy nowy pakiet pasujący do nowego ciebie, ale nie będzie w nim już tego zadania- blokady uczciwości w związku-bo to już masz za sobą.
I przeważnie ta osoba, przy której zdajemy egzamin z uczciwości, czyli odrzucamy jej dwuznaczne propozycje, jej dążenie do kombinatorstwa, czyli niejawności, staje się naszym uczniem a my jej nauczycielem. Tym razem to my pokazujemy jej inną opcję, a niekiedy ratujemy przed upadkiem, niestety nie zawsze ale nigdy nie wiadomo kiedy akurat twój dobry uczynek, czy powstrzymanie się przed zrobieniem czegoś nieuczciwego, złego przyniesie komuś zbawienie.
Rzadko ale bywa też i tak, że jesteśmy w pewnej sytuacji tylko po to by pokazać komuś uczciwą, inną drogę być dla niego nauczycielem, ale to wtedy gdy sami nie mamy pewnych skłonność, gdy nie toczy się w nas walka wewnętrzna o to jak postąpić w danej sytuacji. Gdy takie wzorce mamy już przerobione do perfekcji i nie wpływają one na nasz osąd to nie kusi nas by nagiąć granice. Czasem super uczciwy pracownik, księgowy, jest niczym cierń w oku pracodawcy, niewygodnym ogniwem…i czasem nieugiętość, nie wyparcie się zasad kończy się zwolnieniem dla takiej osoby, która nie przymyka oka. Ale w takim wypadku zawsze sprawdza się powiedzenie: ‘nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło’ i życie zawsze stwarza jeszcze lepszą posadę, okazję dla takiej duszy. Bo to nie była jej lekcja do odrobienia ale ludzi wokół niej, którym miała pokazać inny wzorzec postępowania, dać przykład- obudzić coś w duszy.
Bywa i odwrotnie gdy musimy zweryfikować nasze dotychczasowe postawy względem różnych ludzi, naszych zobowiązań, długów, wywiązywania się z umów z innymi i uczciwości względem tych umów. Czy nie czyimś kosztem dobiłam targu? Co sobie ukradkiem dołożyłem? Prawo dżungli obowiązuje w handlu, a zatem czego serce nie widzi, itp. To wszystko są przekonania głęboko tkwiące w naszej podświadomości, które nieraz wpływają na to jak układa się nasze życie zawodowe. Na jakiego szefa trafiamy, współpracowników, środowisko pracowe, koleżankę przy biurku czy propozycje umowy o pracę. Praca nad każdym wzorcem z podświadomości, głęboko wrytym w nasz program postępowania wymaga dużo wysiłku, nieraz wielu nagminnie powtarzających się zdarzeń, przykrości by pojąć, że nie warto, że ktoś cierpi na moim ‘chytrowaniu’, że nie zawsze musi być moje na wierzchu, że nie zawsze muszę wychodzić z pozycji siły lub zastraszania żeby mieć posłuch żeby inni robili to czego ja chcę.
Ech, życie to złożoność takich zdarzeń, sytuacji które w gruncie rzeczy tworzą bardzo logiczny wzór, tu nic nie dzieje się na oślep i przez przypadek, wszystko ma swój cel i sens, swoje znaczenie. A my jesteśmy w centrum naszego mikroświata i musimy dobrowolnie lub czasem pod przymusem uczyć się, że współzależność w tym świecie to nie kto kogo szybciej i lepiej ogra ale zrozumienie, że on czy ona to rzeczywiste odbicie mnie i mojego życia. W rezultacie wszystko co mu dam otrzymam tą lub inną drogą z powrotem. Na ile potrafisz dawać, na tyle będziesz otrzymywać…aż w trakcie nauki dawanie nie będzie sprawiać już takiego wysiłku lecz będzie po prostu życiem, normalnym, codziennym. Pewnie, że nie od razu wszystkich pokochasz, najpierw będziesz wybiórczo dawać, czasem w ogóle nie dasz, ale zawsze warto spojrzeć na drugiego człowieka jak na siebie- na ilu polach on walczył, ile stracił, że jest taki, ile ran nosi ukrytych w sercu, ilu bliskich opłakuje, co dźwiga na tyle ciężkiego, że już nie potrafi nie tyle wydobyć z siebie co nawet przyjąć gestu serdeczności. A może coś jednak nas łączy… Uwierz mi, że gdybyś potrafił widzieć tak człowieka, w każdej osobie jego wewnętrzne rany, ciosy pod którymi się ugiął choć był kiedyś niewinny i czysty…to nie miałbyś sumienia go osadzić, rzucić kamieniem, albo zyskać coś jego kosztem.…
To wszystko kwestia wewnętrznej postawy, intencji, gdy się opanuje wew. oszusta, 'chytrowacza’, który kombinuje wiecznie jak naginać nasz kręgosłup moralny pod ideologię małostkowości, wówczas zobaczysz, że jesteś stworzony/a do wielkości, i to co kiedyś wydawało się trudne będzie igraszką i śmiechem… tylko tym sposobem da się zaprosić Radość do swego życia. Innej drogi nie ma…
Magdalena