mar 08 2020

Transformacja, transmutacja w nas.

Śmierć, Życie, Transformacja, Astrologia, Mistycyzm

Ostatnimi czasy śmieje się sobie do siebie, że choć o tyle dobrze, że nie trzeba teraz decydować czy się chce inkarnować znowu jako chłop czy baba, chociaż jeden pewnik- płeć mam już ustaloną i tu zmian nie będzie. Ci co bardziej wrażliwi na zmiany zachodzące w nas, poprzez nas, z pewnością rozumieją o czym mówię i jak nieraz wyczerpująca i myląca może być ta przemiana a raczej dość długi proces tzw. wgrywania nowego oprogramowania na życie. Z ilu cech, hipotetycznych wersji siebie trzeba wybierać, to jak selekcja z miliona zmiennych, a nam przed oczami przelatują tylko co ważniejsze drobinki, niektórych nie zauważamy a inne ustalają się tzw. w wyniku procesu tarcia…szczególnie te, z którymi nie mamy już siły bądź nie jesteśmy gotowi dalej dyskutować. Te często pakujemy na zasadzie, pomyślę o tym później. Są jednak wersje siebie, które koniecznie musimy skonfrontować, choćby nie wiem jak bolesne, ile lęku budziły czy odrazy do nas samych. Tylko przy pełnej, odważnej konfrontacji z tymi twarzami reprezentującym naszą osobowość, na której wyryło się puenta jakiś konkretnych wydarzeń, jesteśmy wstanie zasymilować siebie w całość-  taką która chcielibyśmy być, ale która być może wydawała się nieosiągalna ze względu na to co określiliśmy jako swoją porażkę. Najbardziej chyba wkurzające- to chyba najlepsze słowo, w tym czasie jest poczucie czasem kompletnej bezsilności wynikające z poczucia utknięcia czy tzw. marazmu życiowego, poczucia że utknęliśmy w jakimś cholernym przejściu czy przestrzeni bezczasowej – trochę jak na stole operacyjnym, gdzie masz świadomość upływu czasu przy znieczuleniu częściowym ale nie możesz się ruszać i nie wiesz co tam się dzieje i w sumie się nie znasz na tym, więc musisz po prostu zaufać chirurgowi. Tak teraz my musimy zdobyć się na odwagę by zaufać chirurgowi wyżej- intuicji, i nie przeszkadzać, nie niecierpliwić się choć ‘telebie’ nas z nerwów, z obawy, ze strachu, z pragnienia by nastał już koniec i by móc znów funkcjonować, działać, by się działo…najlepiej przy pełnej sprawności naprawionego organizmu. Mniej więcej pewnie tak wygląda teraz operacja na górze i zmiennych jest tak wiele, że chirurg najmniej teraz potrzebuje dodatkowej roboty od naszego niecierpliwego ziemskiego ja.

Osobiście bardzo dotkliwie jak wielu z was, po listach wnosząc, odczuwam ten czas, równie niekomfortowo, czasem czując że można zwariować bez tego co dotąd nazywałam sobą, stałym zakotwiczeniem w teraźniejszości, podstawą mego działania zwanego życiem pani X. Otóż teraz stajemy przed pytaniem-  ‘kim w ogóle jest do cholery pani X’? Co to za jedna? Przyznajesz się do tej kobiety?, trudno się wyprzeć, ok, ale chcesz dalej w tej formie łazić, czy wymieniamy? W zasadzie większość pewnie powie, że coś chce wymienić skoro można na lepsze…. Tylko pytanie na lepsze niestety nie jest już samo w sobie tak oczywiste. Bo żeby znaleźć te najlepsze zmienne w wymianie naszego silnika, śrubek, tarcz i innych, to trzeba przejrzeć co pasuje do zestawu, z czego można wybierać no i  jakie plusy a jakie minusy z tym zestawem idą. Np. większa moc ale na krócej starcza i trzeba często ładować, albo długi termin pracy jak czołg niezawodny ale prędkości na autostradzie to to nie rozwinie. Biorąc to pod uwagę, wypadało by przejrzeć podstawy realizacji duchowej, główne nurty, to co nazywamy trzonem istoty, jaki silniczek i dróżka lepiej pasują do tego z czym się identyfikujemy. Właśnie słowo klucz identyfikujemy…to zależy przez co się ogniskujemy…przez jaki aspekt. Teraz główne aspekty ulegają zmianie, wymianie, lub po prostu rewizji, nie koniecznie wszystko wymieniamy, część luster zostaje i służy dalej, tylko my się odbijamy w nich inaczej. Często hamulcem jest strach czy nasi bliscy, zaakceptują nas gdy się zmienię, na głębokich nieuświadomionych w chaosie codzienności pokładach czuć lęk przed zmianą… lub kompletny chaos, który wyprowadza z równowagi…. Znów kłania się zaufanie do Chirurga- tę część trzeba stale ćwiczyć by nie panikować i w ogóle zaufać procesowi. Największym hamulcem jest lęk przed stratą, lęk przed nowym początkiem, a co jak będzie gorzej? Pytanie czy może być gorzej skoro jesteś w tym punkcie i zadajesz sobie pytanie, tzn., że doszedłeś do końca jakiejś wersji siebie, i dopóki nie odetniesz pępowiny nie ma szans na ponowne narodziny.

To zadziwiające, jak daleko nieraz trzeba się cofnąć żeby uformować nowego siebie. Osobiście nie lubię się grzebać w niezbyt przyjemnej odległej jak za króla ćwieczka przeszłości, ale okazuje się, że czasem lepiej zacisnąć zęby a raczej puścić luźno i pozwolić sobie na tę falę tsunami, która idzie – jak zmiecie to zmiecie, to co zostanie przynajmniej będzie obmyte z tego co przez lata wyhodowaliśmy nad powiedzieliśmy sobie, nadbudowaliśmy. To jak przeglądanie zdjęć z nieudanych wakacji, nikt nie lubi do tego wracać, ale okazuje się, że gdy damy sobie czas i wytrzymamy by przejrzeć bez nerwów i złości, potępienia, wstrętu to co było, zauważamy siebie z innej perspektywy, może jest tam coś jednak wartego ocalenia, z tych czasów, coś z ciebie co niechcący potępiłaś, zamiotłaś pod dywan razem z tamtymi wydarzeniami? Za co lubiłeś siebie na studiach a co gdzieś po drodze znikło, co lubiłeś w sobie w wieku nastu lat lub lat beztroski jakie gdzieś zakopaliśmy niechcący, co warto jeszcze ocalić? Skoro miałeś to nadal to masz w sobie. Oglądamy siebie teraz sprzed mężatek sprzed matek, ojców, sprzed związków, poprzez które się określiliśmy w pluso- minusach. Nie oceniamy ludzi lecz patrzymy na siebie w każdej wersji, konotacji jaką wytworzyliśmy w naszej reakcji na współbycie, oddziaływanie, wzrastanie, upadanie z kimś i przy kimś. To ciekawe…  Cały ten subtelny i pogmatwany proces przeglądu doprowadza nieraz do wściekłości, rozżalenia, czasem zniechęcenia, depresji, euforii, niecierpliwości naszą część, która czeka jak przysłowiowy piesek na powrót właściciela- czy to on, czy już i nasłuchuje każdego dźwięku… Ja się osobiście zastanawiam czy ‘rozpoznam’ to co wejdzie przez drzwi i ile czasu zajmie asymilacja :).  Choć jako, że (jak wielu z was) mam wrażenie, że dotarłam do ściany , tzw. martwego punktu, to cokolwiek przyjdzie będzie lepsze od stania w miejscu. Koleżanka powiedziała mi ostatnio, że najgorsze co można teraz zrobić to podejmować pochopne kroki- łapać jakiekolwiek wyjście rozwiązanie żeby tylko się skończyła niepewność, bo to jak ruszanie się podczas operacji. Dlatego cierpliwość to klucz, a pomocą jest patrzenie bez osądzania czy negowania siebie w konotacji z innymi ludźmi i z przeszłością … To tylko doświadczenia a wynik stoi przed tobą, staraj się nie oceniać na ile jesteś dumny czy wstydzisz się tego kim jesteś na dziś. Po prostu popatrz na siebie jak na kogoś kto wiele przeszedł, starał się manewrować na drogach życia najlepiej jak potrafił i taki wynik osiągnął, dopiero w następnym kroku bez potępienia siebie można spróbować dotrzeć tam za czym tęsknimy a co w duszy gra, grało, do tego co do dobrych czynów ciebie motywowało, z czego zbudowałeś swój trzon tutaj. Z jakich najsilniejszych prądów-tchnień powstałeś, tak silnych że nawet po latach potrafisz odczuć tę wibrację- i wcale nie musi być to coś ‘wow’ wielkiego- nie wszyscy muszą być wynalazcą szczepionki czy bohaterem narodowym. Ja mówię o takich impulsach, które sprawiły, że czułeś się na miejscu nawet w najbardziej kiepskim otoczeniu…bo to ze środka brzmiało jako pewnik. Warto przywołać ten dźwięk, tę nutę ze środka i zobaczyć na ile dalej w tobie gra, na ile się z nią identyfikujesz, czy może coś innego już się rodzi, a ten dźwięk ma posłużyć za budulec do nowej melodii dla duszy? Hmmmm… Takie czasy. Proces układania symfonii duchowej. Denerwuje teraz wszystko co rozprasza, co przeszkadza w ukończeniu tego dzieła, co odwodzi lub powoduje  zafałszowanie naszej nuty. No właśnie, fałszywe dźwięki nie pasujące do całości to nieudolne rozszyfrowanie tego co pod spodem, co wykreowało ten fałszywy dźwięk, innymi słowy spychanie pod dywan, to wielka niechęć do popatrzenia bez emocji na to co budzi odrazę, wstręt burzę, złość, sprzeciw….  Rozpoznać je łatwo, gorzej naprawić, przetrawić, pozwolić się przetoczyć po kartach książki bez zostawiania plam atramentu zamazujących obraz dźwięku duszy. Nie udawaj, że nie słyszysz, nie udawaj, że nie widzisz, nie spychaj głębiej, po prostu pozwól niech się wykrzyczy, wygada, gdy próbuje cię omotać, zamotać, na swoje stare tory wykoleić, po prostu pamiętaj, że ty decydujesz kim chcesz być, to tylko dźwięk powracający jak echo, nie musisz z niego dalej budować. Po prostu uznaj, że nie jest tobą. Tylko tyle i aż tyle. Ostatnio wspaniałe zdanie zapadło mi w pamięć, które bardzo mi pomogło w tym procesie… Nie ważne w tym momencie czym jesteś, ale czym Nie jesteś. A tym nie jestem, bo nie chcę tym być, nie chcę tego wybierać. I tyle wybór jest twój. Tyle wystarczy. To ty dajesz moc zniewolenia siebie, ty się z niej wyzwalasz poprzez konsekwencje i wybór. Potem odwróć się w stronę jaśniejszych ideałów, wersji siebie. Nie musisz mieć ich już wytrenowanych, wyćwiczonych, sprawdzonych w sobie, część na pewno masz, każdy ma jakieś wartościowe, piękne obrazy, swoje perły, a nowe są tobą jutro. Wszystko co czynimy naszym ideałem, nadamy temu wartość, określa nas, ogniskujemy się poprzez tę jakość. Reakcje na próby odegrania nowej symfonii, nowe nuty i próba skomponowania ich i odgrywania, to metoda prób i błędów, nanoszenia poprawek. Czasem wynikiem będzie wycofanie chwilowe, czasem wybuch emocji, czasem nadmierna pobudliwość, czasem odcinanie, ważne jednak żeby nie wyrzucić wszystkiego do kosza, kiedy tajfun furii przechodzi :).

Stąd właśnie ta konfuzja, którą tak wiele osób teraz odczuwa, która widocznie męczy ale nie pozwala zatrzymać się w połowie procesu, bo się nie da, nie wyjdziesz z sali operacyjnej z otwartym brzuchem. Myślę, że proces nie negowania, nie potępiania siebie ani żadnego ze swoich luster jest tu kluczowy. Przy naczelnym pytaniu jaką wersją siebie chcę być, mogę być, i na końcu już jestem. Jaki ideał wybudujesz z zasobów nagromadzonych, czym się będziesz kierować, tchnienie przewodnie twojej symfonii, nuta nie zafałszowana, to jak trzon, kręgosłup, na którym szkielet powstaje, do którego pozostałe czakry się wpasowują ze swoją wibracją…. Proces mozolny kruchy i delikatny…..wymaga dobrego ucha i wrażliwości na subtelne dźwięki duszy….Nie zakłócaj pracy kompozytora, cierpliwości….Słuchaj, nie oceniaj, pomagaj sobie…

Magdalena

Brak komentarzy