kwi 09 2015

10 Buław czyli jak informacja potrafi się odbijać od nas jak od dźwiękoszczelnej szyby

ten-wandsNiedawno przyglądałam się 10 Buław, ciekawie ukazana jest w talii Tarota Drzwi. Mężczyzna stoi za dźwiękoszczelną przezroczystą szybą i wali w nią rękoma pragnąc by ktoś go zauważył, a na ulicy pełno ludzi i nikt go nie słyszy, tylko jedna mała dziewczynka widzi go i przygląda się z ciekawością. Co łączy mężczyznę i dziewczynkę, ten sam ubiór, czyli co? Ubiór, to jest to, co najpierw spostrzegamy, kategorie w jakich widzimy siebie, życie, ludzi, to także nasz płaszcz energetyczny na to życie, cechy w jakie się przyoblekamy… Co ciekawe, dziewczynka i mężczyzna mają na sobie strój błazna, znacząco odróżniają się od poważnego otoczenia ludzi w garniturach spieszących się w swoich sprawach. Oni tu nie pasują, bo widzą świat inaczej, nadal mają kontakt ze swoim wewnętrznym ja, ze swoim wewnętrznym dzieckiem, potrafią przejrzeć rzeczy do źródła i zobaczyć co jest ważne dla serca, nie zgubili swojej prawdy… I tego często brakuje nam w naszych związkach po latach, gdy czujemy się jak ten mężczyzna walący rękoma w szybę, zamknięci, odgrodzeni od prawdziwego kontaktu z drugą osobą, jakbyśmy żyli obok siebie ale nie ze sobą.

Identyczną scenkę miałam okazję doświadczyć przyglądając się pracy z tarotem… W tym wypadku 10 Buław pokazała osobę, do której ciężko było trafić z informacją, która odbijała się od kobiety i wracała z powrotem, niepojęta, odrzucona. Gdy jesteśmy pod wpływem emocji, w trudnej sytuacji, gdy nasze uczucia nas trzymają i nie jesteśmy gotowi na przyjęcie, zaakceptowanie tego co słyszymy, blokujemy w pewnym sensie przekaz informacji. I tak tłumaczenie, że trzeba pogodzić się z realiami związku, umieć zaakceptować partnera takim jakim jest, nawet jeśli to trudny człowiek, nauczyć się tej nieraz żmudnej wspólnej codzienności i nie szukać tego co nas w niej rani, nie skupiać się na tym i tylko na tym-odnaleźć w niej swój sposób bycia, funkcjonowania, a nawet spełniania się… taka informacja odbija się jak od szyby.

Każdy oczekuje cudownych natychmiastowych rozwiązań, które o 180 stopni zmienią kierunek jego życia, przyniosą nowego partnera, nowe życie, szczęście, nowy podmuch świeżej miłości. I w wyobrażeniach, szczególnie pod wpływem emocji i złości, poczucia zagubienia, zmęczenia życiem, mówimy głośnio: tak jestem na to gotowa. Jednak często to nie prawda. Bo gdy słyszymy z drugiej strony, że on być może kogoś tam innego jeszcze ma, raptem zazdrość się budzi i jesteśmy gotowe walczyć o to, co wcześniej uważałyśmy za bezwartościowe. Ale nawet bez zazdrości, gdy słyszymy, że życie z tą osobą nie zmieni się drastycznie, że on, ona już taki jest, owszem można popracować nad związkiem ale klucz trzymamy my-czy jesteśmy w stanie pogodzić się z głównymi cechami charakteru partnera i z nimi żyć przez lata na co dzień? Często odpowiedź brzmi: nie, nie dam rady…a zarazem potem: ale ja nie mam siły go zostawić, gdyby to on mnie rzucił, ale my zawsze do siebie wracamy… I tak to już jest.

A kiedy się tłumaczy, że wszystkie związki po kilku latach przeżywają jakiś tam kryzys, bo pierwsza ekscytacja się kończy, bo poznaliśmy już swoje tajemnice, odkryliśmy nasze zwyczaje, wiemy co nas bawi a co smuci a co drażni, bo dotyk jest już znany i tak nie ekscytuje-to normalne…od pasji i namiętności do bliskości innego rodzaju się przechodzi…to trudno nam takie odpowiedzi zaakceptować. Czasem nie widać innego partnera, nie widać w kimś siły, mocy, by odejść, nie widać tego, że więź, to co łączy już się wypaliło, i nawet jeśli gdzieś tam w rozkładzie podjeżdża rycerz i pojawia się na krótko dając szansę na przyjęcie, otworzenie się na coś nowego, to osoba często nie decydujecie się na ten skok. Coś nas ciągle trzyma przy obecnym partnerze. I nie jest to koniecznie, jak to się utarło mówić, tylko przyzwyczajenie, wspólne zobowiązania, to także więź na głębszym poziomie, ta duchowa, uczucie ciepłe gdzieś na dnie serca…nieraz zagrzebane pod trudną codziennością, przykrymi półsłówkami, drobnymi sprzeczkami i milionem innych szczegółów, z powodu których się szarpiecie. One jednak nie są wstanie zerwać tej duchowej więzi, którą macie, wymazać tego czegoś, co czasem w formie przebłysku-obrazu się pojawia, tej czułości, która w sercu zapada…i tak trwacie dalej razem. I teraz przychodzi pora na wsłuchanie się w siebie i podjęcie trudnej, nieraz bolesnej decyzji- czy ja jestem wstanie w tym związku być ze sobą, tak ze sobą, szczęśliwa? Bo ten inny partner, też będzie miał coś, z czym będzie trudno się pogodzić i co będę musiała uczyć się akceptować. Czy mój obecny związek jest tak zdruzgotany, czy zabrnęliśmy tak daleko w ranieniu siebie, że już nie ma co ratować, czy ja chcę być nadal z nim, czy chcę i czy potrafię?

I tu często bez namysłu pada nerwowe …nie wiem! Emocje, jak często one przeszkadzają w zrozumieniu siebie i kontakcie z nami, wróżbitami. I można tłumaczyć 100 i więcej razy, że w sercu nie jest się gotowym, że trzeba nauczyć się ze sobą nawzajem żyć, rozmawiać o czymś, znaleźć ten środek bycia razem…. Skoro nie potrafi się puścić… A ta informacja i tak odbija się dalej… Czasem jest tak, że dopiero za parę lat od tego momentu w czasie pojawia się ten nasz inny rycerz, jeśli jesteśmy już w środku na pewnym poziomie gotowi do puszczenia, a czasem przyjeżdża i wcale go nie chcemy tak naprawdę, odrzucamy, bo się bomy, bo jednak wolimy stare znane niż nowe i nieznane, wymagające nowego zaangażowania i pracy, zaczynania od początku. Często jest tak, że nasze nie słuchanie własnego wnętrza blokuje prace z wróżbitą. Gdy widzimy, że osoba nie jest gotowa na porzucenie swego życia i zaczynanie od nowa, wówczas wiemy w pewnym sensie, że przyszła po dobre słowo, po podniesienie na duchu, pocieszenie, po powiedzenie: nie jest pan, pani sama, wszyscy tak mamy, wszyscy na pewnym etapie przechodzimy kryzys, wszyscy mamy problemy z komunikacją w związkach…Nieraz jest tak, że wszystko czego potrzeba to podanie dłoni i podejście kawałek razem, wypłakanie się, żeby ktoś nas wysłuchał i powiedział: dasz radę, nie będzie tak źle, tylko teraz tak to widzisz… Bywa tak, że zanim poukładamy w środku swoje sprawy, zrozumiemy czego naprawdę chcemy, potrzebujemy, na ile jest to realne z tym partnerem, i czego właściwie oczekujemy od tego związku a co możemy dostać i czy to nam starczy by czuć się szczęśliwymi z sobą, mija trochę czasu, bo nikt nie lubi patrzeć na trudne realia… Czasem potrzebujemy popatrzeć na swoje życie przez czyjeś okulary, żeby zobaczyć jak to w sumie wygląda z dystansu, szukamy oddalenia od mylących emocji i wtedy łatwiej jest zrozumieć siebie i cały obraz w jakim funkcjonujemy. Wtedy łatwiej na chwilę odłożyć swój obraz sytuacji, i posłuchać jak ktoś inny to widzi i zastanowić się – a może rzeczywiście trochę tak jest, może nie jest aż tak źle jak myślałam, może jednak dam radę… może warto…

Na pewno warto na jakimś etapie podjąć tę decyzję w tą czy tamtą stronę, i każdy chciałby podjąć ją najszybciej jak to możliwe, bo nikt nie lubi czuć się zgniatany jak w prasie, miotany między sprzecznymi emocjami: zostać , odejść… Jednak czasem zanim taka decyzja w nas dojrzeje i szala się przechyli, na którąś stronę wymaga to więcej czasu, przemyśleń i głębokiej analizy, bo życie to nie przeskakiwanie z kwiatka na kwiatek, to także bycie razem w tym trudnym i dobrym, w codzienności, a więc w złożoności, w żmudności też…. Jak to ujmuję, po pewnym czasie każda ekscytacja się zużywa i wtedy zostaje proza życia i od Nas zależy, ile jesteśmy wstanie w niej zobaczyć i poczuć pięknego pod grubą warstwą rachunków, zmęczenia w pracy, irytacji, braku nowych tematów do rozmowy, znużenia codziennością- to normalne… Ważne żeby pamiętać, że to nic nadzwyczajnego ani niespotykanego, a wtedy łatwiej wytłumaczyć sobie- acha proza życia, ok i z tym też trzeba żyć… dobrze, że jednak jesteśmy w tym razem- tak raźniej jednak, wbrew pozorom.

Magdalena

Brak komentarzy