cze 23 2015
’Spuścizna Rodowa’
Jakiś czas temu rozmawiałyśmy z moją siostrą cioteczną o tym jak podobieństwo do naszych rodziców ujawnia się w nas wraz z wiekiem. Z zaskoczeniem niejakim każda z nas stwierdziła: Boże jak ja przypominam swoją matkę :). W naszych rodzinach akurat pokolenie moje i siostry dość szybko stało się tzw. starszyzną, w dość krótkim czasie spuścizna linii rodowej po dziadkach spłynęła obficie na nas, po śmierci dziadków i rodziców… Gdy na to popatrzę wstecz, wygląda to dla mnie dość zaskakująco, bo w czasie, w sumie dość krótkim, bo na przestrzeni kilku lat, najważniejsze dla nas osoby po prostu odeszły, zostawiając nam hmmm spuściznę rodową… Naturalnie po wykruszeniu się najbliższej rodziny zbliżyłyśmy się z siostrą cioteczną do siebie- zostałyśmy same w Polsce, bo mamy jeszcze rodzinę zagranicą. Nasze zbliżenie się spowodowało naturalnie, że zaczęłyśmy badać swoje światy, sposoby życia, wymieniać się informacjami. Gdy zostaje się tak jak my ‘same’, to człowiek się już nie zastanawia czy ktoś ma jakieś wady, czy to jest w nim, niej fajne a tamto nie…po prostu jesteśmy dla siebie jako, hihi widzę to trochę tak, dwa konie, które ciągną razem ten wózek rodowych pamiątek, bubli, czasem zbędnego bagażu. I każda jakoś sobie radzi na swój sposób, raz lepiej raz gorzej, każda też ma jakby swoje słabe strony i mocniejsze w tej pracy… Co ciekawe widać jak pewne nieprzepracowane wzorce rodzinne ujawniają się w nas jakby ze zdwojoną siłą, napierają i pchają się na pierwszy plan. I choć do tej pory mogłyśmy kompletnie nie przejawiać, np. jakiejś cechy, która wcześniej nas irytowała, bądź którą uważałyśmy za wadę, lub przywarę- błąd u rodziców, to teraz same zauważamy, że mimowolnie powtarzamy ten nawyk, wzorzec. Wpasowujemy się w niektóre wzorce, nawyki jak w stare wygodne buty po babci, dziadku. Najpierw przymierzamy je i hej to całkiem wygodne…i przychodzi myśl – po co się męczyć i szukać czegoś innego, może trochę pochodzę w tych kapciach, tak dla próby, przecież u mnie nie musi to wyglądać tak samo jak u nich, skończyć się tak samo, nie dam się temu zwyciężyć… I zanim się obejrzymy już siedzimy wygodnie na kanapie w kapciuszkach babci zapominając, że mamy je w ogóle na nóżkach.
Na samym początku gdy widywałam się z siostrą byłam troszkę przestraszona…bo była ona tak blisko ze swoją zmarłą mamą (ale to było w pierwszych miesiącach po pogrzebie), że dosłownie jakbym przez jej postać widziała dwie osoby u siebie w domu… Teraz już jest inaczej, choć nadal jak do mnie przyjeżdża to często mówię, że zabiera ze sobą rodzinę z tamtej strony :).
Miałyśmy dotąd okazje obserwować się dokładnie, poznać lepiej po serii pogrzebów i chcąc nie chcąc zaobserwować jak odchodzenie członków rodziny wpływa na nasze życie. Nie było tego widać zaraz, od razu, bo nie mówię tu o żegnaniu się z rodziną- o procesie odchodzenia, o wspieraniu nieraz modlitwą … Mówię o troszkę dalszej przyszłości, gdy nasze życie tutaj stawia nas przed dylematami, problemami, które co ciekawe nieraz jak deja vu przypominają problemy naszych rodziców. Wówczas mamy też okazję ocenić, zobaczyć problem z drugiej strony, z innej strony barierki, i nieraz nasze osądy, karzące myśli, lub pretensje zmieniają się. Pojawia się zrozumienie, przebaczenie, odpuszcza część żalu skrywanego głęboko…nieraz z dzieciństwa jeszcze.
Ciekawe jest to, że dopóki taki problem, nawyk, coś co osadzaliśmy nie stanie nam na drodze w trudnej chwili, nie przyczepi się do nas :), to tak naprawdę nie wiemy czy wyjdziemy z tej bitwy obronną ręką. Dlatego jakże prawdziwa jest dewiza: nie osądzaj, nie krytykuj w myślach… Ale ta refleksja często przychodzi niestety po nie w czasie.
I tak wszystkie lęki oraz to co uważałam za przywary mojej mamy odnajduję coraz częściej w sobie i już nie tak łatwo przychodzi smaganie biczem w myślach lub oskarżanie: przecież mogłaś tak wiele zrobić, wystarczyło chcieć! A ja na twoim miejscu to bym to i to zrobiła, a przynajmniej bym spróbowała…i hmmm jak na zaproszenie przychodzi do mnie identyczna sytuacja. Bardzo wiele schematów, które przypominają mi moją mamę, podobieństwo w małżeństwie, w podejściu do pracy, w stylu życia…nawet reakcje emocjonalne na zdarzenia, z których nie zawsze jestem dumna teraz wychodzą na wierzch. Wszystko to zaczęło się silniej ujawniać gdy jedna z nas odeszła, a druga przejęła zobowiązanie pozamykania, przeniesienia kawałek dalej bagażu, naprawienia czegoś… i tak ciągnę dalej ten wózek.
Moja siostra rodzona, która mieszka za granicą wzięła akurat do ręki zupełnie inne zobowiązanie- ona bardzo zaangażowała swoją energię, potencjał w linię rodową ojca- i też doskonale zdaje sobie sprawę z tego procesu, nieraz mówiąc mi, ile już z tych tzw. trudnych nawyków w sobie wytępiła i ile ją to kosztowało dyscypliny wewnętrznej, samozaparcia … Ale z tym jest trochę jak z nałogiem, jak już raz odstawisz picie, to nie możesz później wrócić do luźnego drinkowania, bo jesteś w grupie podwyższonego ryzyka…i zawsze już w tej akurat kwestii musisz być ostrożniejszy niż inni. I tak jedni walczą z agresorem wewnętrznym, inni z alkoholikiem, inni z panią depresją, a jeszcze inni z syndromem ofiary, złodzieja, oszusta, czy wiecznego wagarowicza… Tyle różnych wzorców, które nienawidzimy, pochwalamy, szanujemy lub chcemy raz na zawsze wyrzucić z naszego wózka.
I tak niestety z wyraźną jaskrawością widać sytuacje, które są jak przekalkowane z życia jakiegoś członka rodziny, z którymi czas byśmy się zmierzyli tym razem przy użyciu własnych doświadczeń, zebranych wcześniej obserwacji (powinniśmy przynajmniej mieć tą przewagę, że mieliśmy okazje obserwować radzenie sobie z tym wzorcem przez babcię, mamę, wujka). Uzbrojeni w wiedzę, którą mamy już w sobie po naszych przodkach, w to jaka metoda im się nie sprawdziła, a co działało lepiej, w jakim kierunku ewentualnie spróbować iść a od czego uciekać najdalej jak się da, powinniśmy mieć łatwiejsze zadanie, przynajmniej w teorii. Czasami w życiu układa się tak, że do przerobienia jakiejś konkretnej sytuacji przyciągamy nawet podobnych stręczycieli, znajomych, tzw. pomocnych ludzi, którzy odtworzą warunki niezbędne do poczucia się w tej samej pułapce lub sytuacji zagrożenia, byśmy poprzez siebie mogli odczuć, pojąć, przewartościować, i wyprowadzić wnioski, uświadomić sobie przesłanie, które płynie z tej sytuacji.
Teraz też dopiero lepiej rozumiem przysłowie: kiedy wejdziesz między wrony musisz krakać jak i one…a przynajmniej trudno tam dogadać się w innym dialekcie :). Tak więc albo gadasz po ichniemu albo trzeba brać nogi za pas i szukać innego towarzystwa. Bo gdy raz przesiąknie się jakimś klimatem, ciężko później się z niego wyrwać. I choć gdy byłam młodsza wydawało mi się, że to nieprawda, że ludzi trzeba zmieniać, że nie muszę nasiąknąć czymś, co mi się nie podoba… To teraz wiem, że to jest troszkę inaczej. Trzeba bardzo uważać by w jednej chwili z tzw. ratownika nie stać się topielcem. Każdy słyszał tę przestrogę, że gdy podpływamy do topiącego się to trzeba uważać, by w panice nie pociągnął nas za sobą na dno… I tak to jest, czasem nie wiemy na co się porywamy, albo że za długo tkwimy już w jakimś miejscu i zanim się obejrzymy mija kilka lat, a my stwierdzamy, hej kiedy to minęło, kiedy ja się tak zmieniłem, od kiedy to ja się tego boje, albo od kiedy ja potrzebuję czyjegoś pozwolenia by podjąć samodzielną decyzję…
Ciekawe, że zarówno siostra cioteczna jak i ja dobrze widzimy w snach, i widujemy się tam na tzw. spotkaniach rodzinnych- nie zawsze, a raczej rzadko przyjemnych-przeważnie trzeba coś załatwić, pomóc, naprawić, uświadomić, wyprowadzić, przeprowadzić…Ostatnio siostra uświadomiła mi po tamtej stronie, że dużo łatwiej jest, będzie nam, przepracować pewien niedokończony, ogromnie trudny wzorzec rodzinny, a przynajmniej nie dać się mu pogrążyć gdy zmienimy środowisko. Dosłownie widać tam to było jako 🙂 przeprowadzkę, dosłownie wyniesienie się z pokoju w domu rodzinnym, spalenie starych wzorców przesiąkniętych trudną energią nawyków, nałogów- pokazało się to jako spalenie, oczyszczenie ogniem tego pomieszczenia, i przeniesienie się w inne- czyste miejsce, by przeważająca w tej linii, miejscu energia nie mogła całkowicie wchłonąć kolejnej osoby z rodu. Czasem jest tak, że wzorzec i to co ze sobą niesie, trudne energie, ciemne, lepkie, nie chce tu pisać pod jaką postacią się tam ukazały, bo to dostrajanie do niezbyt przyjaznych przestrzeni- jest tak silny, złożony i gromadzony przez więcej niż jedno pokolenie, że dla jednej osoby to zbyt wiele by wymazać całą, że tak powiem, spuściznę za jednym posunięciem.
Czasem to zbyt wiele by udźwignąć a gdy nie ma wsparcia zbyt wielkiego w rodzie- to znaczy ciężar nie rozkłada się równomiernie na więcej koników-osób ciągnących wózek, to już niestety trzeba patrzeć żeby po prostu nie dołożyć do tej puli wciągając siebie w ten schemat. W moim odczuciu, widzeniu, siostra dostała szansę przepracowania wzorca trudnego, ale w nowych warunkach, jakby w odcięciu od bagażu, który nie tyle znika, co czeka aż osoba wzmocni się, uratuje, nabędzie niezbędnej siły by stawić czoła temu w innym czasie…lub przekaże pałeczkę następnemu pokoleniu, które być może lepiej przysposobione, uzbrojone w lepsze wzorce, przestrogi, schematy, podoła zadaniu.
To naszym zadaniem jest mając świadomość tych zagrożeń, wychowywać nasze dzieci ze szczególną uwagą na kwestie, które w przyszłości mogą stać się ich dylematem. Dlatego jeśli ojciec np. wykazuje skłonność do hazardu, do robienia sobie dość znaczących wakacji od odpowiedzialności i swojej roli dajmy na to żywiciela głowy rodziny, to trzeba bardzo uważać by syn nie utożsamił się z tym wzorcem, lub nie traktował go jako furtki ewakuacyjnej dla trudnych sytuacji życiowych. Bo wszelkie wypierane wzorce najszybciej się przejawiają gdy jesteśmy bezbronni, gdy pogrążamy się w rozpaczy, gdy osłabiamy siebie, gdy nie widzimy znikąd wyjścia. Wtedy przymierzamy te wygodne buty po babci najszybciej, bo sami nie mamy swojego pomysłu na radzenie sobie z tym problemem, ze stresem, z przerastającą nas sytuacją. I mało kto na początku kojarzy, że po stresującym i męczącym dniu w pracy nalewa sobie najpierw jedną a później dwie, trzy lampeczki wina…potem kupuje większe kieliszki żeby nadal wydawało się, że piję tylko trzy… Tak to się zaczyna… Bo to tylko na teraz żeby przetrwać trudny czas, kiedy tyle zamieszania, kiedy tyle pracy w firmie, kiedy dzieci mają maturę, kiedy tato ciężko chory…kiedy mąż mnie opuścił, kiedy ona mnie zdradza….itp. Tymczasem uciekanie od świadomości problemu go nie rozwiązuje …ale powiększa, tylko nam się wydaje, że go nie ma, bo postanawiamy go nie postrzegać, nieraz za wszelką cenę.
Interesująco też wygląda sprawa z wyborem spuścizny, na pewnym etapie życia bardziej uwidacznia się w nas, w której linii rodowej bardziej się nasza energia angażuje. Gdy mamy np. przybranego rodzica, który całe życie troszczył się o nas jak rodzony ojciec, pomimo że rodzony żyje, ale nie przejawia nami zainteresowania, to nasza energia automatycznie zabiera swój potencjał i kieruje się tam gdzie jest dla niej otwarta brama, gdzie jest zapraszana. Czasem bywa tak, że mamy możliwość wyboru, przeniesienia naszego potencjału energetycznego do realizacji pracy na rzecz innej linii rodu…a czasem nie. Ja akurat z mojego otoczenia znam tę opcję pierwszą z doświadczenia, z obserwacji, gdzie dzieci zamieniały się w życiu już dorosłym tzw. pracą w liniach rodu ojca i matki, ale to też widać z reguły gołym okiem, kto po kim co bierze.
Właściwie pisząc ten artykuł chciałam uświadomić coś dobitnie sobie, być może ostrzec siebie, żeby za długo nie chodzić w tych kapciach po babci, lub uważać kiedy je zakładam, żeby nie przesiąknąć ich stylem. Bo jak kusząca jest czasem perspektywa nie myślenia, poddania się, nie walczenia o siebie każdy wie. Gorzej gdy w ogóle nie widzimy, że już tkwimy w tym schemacie i żadne sygnały otoczenia nie budzą dzwonka alarmowego w głowie.
A gdy wejdziesz między wrony… Wtedy jak po nitce od kłębka lub jak w domino bardzo łatwo powtórzyć czyjąś drogę… Pamiętam jak dziś jak po śmierci mamy siostra rodzona tym razem, można by rzec upierdliwie, nie poddając się dzwoniła do mnie z zagranicy starając się dać mi przez telefon przysłowiowego kopniaka w tyłek-ech to akurat jej technika na motywowanie – żebym nie wpadła w koło młyńskie. Uparcie i namolnie namawiała mnie do ruszenia się z domu i wyjścia do ludzi (to mój schemat-zamykania się przed światem w czterech ścianach), do podniesienia po stracie, do otworzenia na życie jakiekolwiek. Pamiętam jak dziś gdy siedziałam w ulubionym miejscu mamy, w domku za miastem i odtwarzałam jej scenariusz, stany myślowe, emocje w sobie, a siostra krzyczała do mnie: przerażasz mnie, idziesz dokładnie w tą samą stronę co ona….. I tak było, dopóki wiele dobrych ludzi, znaków i ludzi aniołów, jak to dziś mówię, nie pokazało mi, że można inaczej. Nie znaczy to, że wyzwoliłam się ze swoich wzorców strusich, ucieczkowych, izolacyjnych, albo, że moja siostra całkiem przerobiła w sobie spuściznę po ojcu…zresztą tutaj jej nie zazdroszczę, gdy ta linia zacznie się kurczyć…Każda z nas musi się pilnować i każda w pewnym sensie zna swoje zagrożenia i nazywa je po imieniu… Ja to nazywam pozwoleniem sobie czasem na deprechę, u niej zgoła odmienny wzorzec akurat się objawia- siły i dominacji-to zabawne jak odmienne schematy mamy w sobie. I to jest piękne w stworzeniu, jak te wzorce z drugiej strony patrząc się wymieniają i mogą się wspierać z dobrej strony, gdy ja wpadam w melancholię, ona mnie kopie tyłek (nie cierpię tego :)) a gdy ona się rozpędza, cóż ja nie walczę-bo kto wygra z takim wulkanem… Czekam i staram się bardziej wyciszać:). Kiedyś mówiłam, że jesteśmy jak ogień i woda… Dziś rozpoznaję, że zdecydowanie tą wodą ja jestem z wyboru.
Lubię też te moje wzorce spokoju po mamie, te tendencje do kontemplacji, do medytacji w głowie, do zapatrzenia się na piękno istnienia, to po niej mam smykałkę do kart…. i tak wiele wiele więcej. Dziękuję Mamo. I choć wiele żalu mogłoby być we mnie, że nie przerobiła czegoś dla mnie, dla moich dzieci, że nie zostawiła wózka lżejszego, to teraz wiem, że to żal bezsensowny i śmieszny, bo przecież każdy ma swój bagaż i każdy uważa, że jego ciężar, krzyż jest trudniejszy, dopóki nie zamieni się z sąsiadem, siostrą, bratem, wtedy inaczej już postrzegamy ich los, drogę, odciski na dłoniach i ciernie w sercu.
Z tego miejsca stojąc pragnę podziękować wszystkim swoim bliskim za ich starania i zmagania i dobre chęci w dźwiganiu tego ciężaru i dopchaniu wspólnego wózka do tego miejsca. Dziękuję pięknie.
Kochani to na tyle, wzruszyłam się trochę na te wspomnienia, Monisiu kochana pamiętaj, że my razem ten wózek dźwigamy i ty wiesz co ja chciałam Ci powiedzieć… Całuję :).
Magdalena