lut 09 2016
…całe życie jest próbą wiary i sprawiedliwości człowieka…
Ziemia to miejsce gdzie w doświadczeniu sprawdzamy swoją siłę w wytrwaniu w dobru, sprawiedliwości, to dlatego życie nazywa się próbą wiary. Wiary w co? W dobro, miłość, prawość, sprawiedliwość, sens…To te wartości podważamy, to one są najbardziej w nas narażone na sabotaż, na upadek. To o nie walczymy z własnym sumieniem, z jego podżegaczami, z małymi głosikami, które gdy udzielamy im siły, krzyczą w nas coraz głośniej nieraz zakrzykując głos sumienia, prawdy, zaduszając wiarę. Wiara to oddech życia. Co to znaczy? Ona daje siłę by iść, by żyć, by podnosić wzrok w stronę słońca a nie tkwić z głową i przygiętymi plecami przy ziemi. Łyk wiary, świeży oddech to energia siły, mocy, światła, ona nas napędza i daje siłę by odpędzić mrok, przygnębienie, rozpacz, zniewolenie. Zniewolenie przez kogo, co? Przez świat, to co nas oplata odbierając radość życia i zaciska się wokół nas zabierając siłę by się wyrwać… Ileż ludzi w życiu jest oplecionych przez ciemny gąszcz, plątaninę, której pozwoliło urosnąć, świadomie lub nie, z naiwności lub źle pojętej obrony, siły…
Ile to razy poddajemy się z wyczerpania, z braku siły, powietrza, wiary w lepsze jutro, w ratunek. Gubimy się w pośpiechu życia, z lęku przed odpowiedzialnością jaką niesie życie ze swoimi obowiązkami, kredytami, odpowiedzialnością za dzieci, dom, wyżywienie, tzw. dobry los dla dzieci, wnuków, odpowiedzialnością za przyszłość naszą i naszych potomnych, tych których kochamy. Nieraz pragnąc zapewnić im lepszy los, popieramy to co po ludzku silniejsze, co w świecie ważne, hołubione, cenne, poważane, ale depcze szacunek należny drugiej istocie i miłość…niewinność twoją. I myśląc, że robię coś dobrego dla swoich dzieci po drodze depcząc swoją duszę, sprawiedliwość, wiarę w miłość, światło i dobro…depczę też drogę prawości dla dzieci i czynię ją trudniejszą dla ich małych stóp. Wzorce wydeptane przez nas odciskają swoje piętno na ich ścieżce już teraz i to oni idąc po niej muszą naprawiać poprzez swoją zdwojoną teraz postawę wiary i sprawiedliwości nasze postawy, choćby poprzez siłę odrzucenia łatwego bogactwa kosztem cierpienia drugiego człowieka… lub poprzez siłę wykazania zainteresowania losem pokrzywdzonego, lub poprzez siłę uniżenia swojej dumy by uwolnić się od pychy bycia lepszym niż inni, itp. Każdy kij ma dwa końce…
Jak łatwo utracić w dzisiejszym świecie wiarę i ten oddech świeżości, wolności. Niewolnictwo jest jakże realne także w dzisiejszych czasach w nowoczesnych społeczeństwach, a my w gonitwie za ‘godnym życiem’ nie widzimy, że więzimy nasze dusze w schematach gdzie światło nie dochodzi, gdzie oddechu brak, gdzie miłość nie dociera, bo się zamykamy przed nią jak przed wrogiem, zagrożeniem. Praca, rachunki, kredyty, czas którego tak mało…gdzieś tam dzieci w tle i dom…który często jest iluzją, takim zamkiem z piasku, którym nie ma jak się nacieszyć z obawy, że runie jak puścimy lęki, zobowiązania, te wszystkie sznurki, które zaciskają się na naszej szyi. Uff jakże wielu ludzi czuje dziś że pracuje tylko na kredyt, na marny czas, w którym może tylko się wyspać i troszkę zregenerować, ale nie na tyle żeby naprawdę odpocząć psychicznie, nie na tyle żeby zrozumieć sens a raczej bezsens gonitwy i walki, którą toczy sam ze sobą. Strach przed niedotrzymaniem wszystkich zobowiązań, ciężar odpowiedzialności tak przygniata, że wielu z nas w wieku 40 lat czuje się już starcami w środku, i nie wie skąd czerpać nadzieję, siłę i ucieka… Problem w tym, że dziś wszystko stara się odbierać człowiekowi umiejętność widzenia poza przykrywkami, pozorami, maskami, tzw. dalekowzroczność, poza samym biegiem. Zmęczeni, zajęci własnymi lękami, problemami rozdmuchanymi w głowie do rozmiarów kolosalnych, nie mamy nieraz siły się odciąć na chwilę, zatrzymać, uciszyć żeby zobaczy gdzie ja kurczę właściwie jestem, zabrnąłem? Jak daleko zabrnąłem w tym szaleństwie, w co i po co i czy ja w ogóle do diaska jestem szczęśliwy i czy szczerze mam w perspektywie opcję szczęścia w tym tempie i stylu życia za najbliższe np.10-20 lat? Szczerze, ale szczerze, popatrz w przyszłość jaką budujesz… Jakże wielu ludzi odpowiada nie, nie mam czasu na szczęście, to wymysł bajkopisarzy… I tak mkną dalej po jednokierunkowej drodze, dopóki nie zderzą się z czymś co ich na siłę zatrzyma a będzie pobudką, dźwiękiem alarmu dla świadomości.
Gdy odcinamy się od łyków wiary, od natchnienia z Nieba, wówczas stajemy się bezbronni, podatni na to co atakuje naszą wewnętrzną sprawiedliwość i wiarę, nasze światło, to światło które jest naszym wytchnieniem, pokojem, miłością i tak, tym szczęściem, którego nie potrafimy już czasem poczuć, bo go nie bronimy przed światem, bo mu nie dajemy pożywki w postaci zwrócenia oczu ku prostej wierze, ku nadziei… Zawsze twierdziłam, że bez wiary (nie narzucam w co, nie nazywam imieniem twojego Światła) nie da się żyć prawdziwie, czyli w pełni, czyli oddychać wolnością. Zniewolenie to brak wewnętrznego światła, poddanie się temu co zabija w nas poczucie wolności wewnątrz i wiary w dobro… Gdy oddalamy się od wiary, oddajemy kawałek po kawałeczku czystość naszej duszy, myśląc że sprzedając tylko jeden mały kawałeczek nic się nie stanie a będzie mi się troszkę łatwiej się żyło…przecież to nic złego. I wtedy już czynimy pierwszy wyłam, przez który wpuszczamy oplatające nas gałęzie trującego bluszczu…i na kolejną wiosnę, już mniej wiary w nas przeniknie, lub więcej siły będziemy potrzebować by umocnić w sobie sumienie, sprawiedliwość.
Dlaczego to piszę, bo widzę jak łatwo zgubić się w systemie niewolniczej pracy w jakiej dziś żyjemy. Reklamy, media, zakupoholizm, pęd za sławą, nowymi gadżetami, upiększaniem ciała aż do granic zwyrodnienia, to wszystko są maski, zasłony, które mają nas uczynić ślepymi na nasze światło wewnętrzne, na nasza prawdę, zagłuszyć krzyk rozpaczy w środku, płacz małego dziecka, ukryć fakt zagubienia.
Ludzie mówią, że trudno jest być dobrym, sprawiedliwym, że łatwiej żyć naginając troszkę zasady, zresztą kto dziś jest dbający szanujący innych? Mówią, że bycie sprawiedliwym to naiwność a nie mądrość, że wiara to slogan reklamowy bez pokrycia i że żyje się raz, lub krótko, a często jedyne w co wierzą to przedłużenie życia poprzez wnuki, dzieci. Mało kto jednak zauważa, że życie w ciemności ma swoją cenę, że to za czym gonimy, co stawiamy ponad zwykłą uprzejmość-bo np. nie mam czasu przepuścić matki z malusim chorym dzieckiem w kolejce w aptece, zabija w nas pewne cechy, umiejętności. A mianowicie zabija umiejętność pozyskania odżywczej energii dla duszy, zabija powoli jasność osądu, miłość… i już nie wiem co jest właściwe a co nie. Z czasem nie widzimy już za zasłonami, widzimy tylko to co one pokazują, ale nie potrafimy dostrzec tego co za nimi się kryje, gdzie prowadzi droga dalej, jak już kupię wszystkie przedmioty i symbole władzy… Czy zmieni to co mnie oplata, czy wtedy wystarczy wziąć nożyce i przeciąć pędy, które odcięły mnie od światła….czy może nie mam pośród tych wszystkich nagromadzonych w ciągu życia rzeczy tak wielkich nożyc by przeciąć więzy karmy, więzy długów tak wielkich, że żadne pieniądze tego świata ich nie spłacą, bo to nie jest wartość w świecie ducha. I wtedy mamy czas by w pocie czoła pracować na odkręcenie tego co zasiałem i czasem życia do końca nie starcza by spłacić długi a czasem zostawiamy te zarośnięte poletko dzieciom, wnuków, prawnukom, a czasem dzieje się coś co nas wyrywa na chwilę z naszego odrętwienia, wymazuje lęk przed życiem, i pozwala zobaczyć jasno… I czasem ta jedna chwila przytomności starcza by już zmienić tory, bieg życia, i wybudować prostą drogę, jasną…może bez poklasku świata sąsiadów, nieraz kogoś z rodziny. Ale w końcu nie żyjemy po to by zadowalać ambicje innych, lecz po to by iść za głosem swojej prawdy, by umacniać wiarę, by zwyciężył w nas ten Paweł, ta Kasia, ten Robert, ta Ania, która jest najlepszą wersją mnie jaką na ten czas jestem wstanie zobaczyć.
Świat to nieustanne zmaganie naszych różnych wersji w nas, z licznymi bodźcami z zewnątrz, a my jesteśmy pośrodku tej burzy mając za oręż naszą wiarę, którą bronimy sprawiedliwości w nas. I czasem lepiej, czasem gorzej widzimy poza maksami, zasłonami, pozorami. Niekiedy przegrywamy z własną próżnością, z pychą, z chęcią błyszczenia, z chęcią bycia wyżej niż, wyglądania lepiej niż, itd. Ale potrafimy też, nie ważne gdzie jesteśmy, zawsze potrafimy zatrzymać się i zawołać w środku do swojej prawdy, światła, ducha i zawsze mamy to połączenie z Bogiem w nas, wystarczy chcieć, mieć wolę wolną by usłyszeć swój głos prawdy, swoje wnętrze. Tam widzę poza maksami, i choć czasem to co słyszę boli, bardzo boli, i wyciska łzy i powoduje, że kulę się z lęku i myślę, że życie jest za trudne, to jednak ostatecznie ten głos wyzwala z tego co dusi i pozbawia sensu, smaku życie. Bo czy kupienie kolejnego drogiego kremu czy zegarka (lubię zakupy jak każdy chyba :)) naprawdę wynagradza mi za czas poświęcony na jego zarabianie, a który mogłam spędzić patrząc na śmiech mojej córki, syna, czy naprawdę wynagradza za ból w klatce piersiowej, zamęt w głowie i skrajne wyczerpanie pod koniec dnia? Jaka jakość ciebie zostaje pod koniec dnia dla twoich bliskich do cieszenia się-czy w ogóle jest z kim się cieszyć, wymienić energią, czy wiecznie tylko potrzebujesz doładowania? Zauważyłam, że tzw. zakupy zwracają mi część tej energii- bo są rekompensatą niejako za moją energię pracy, ale jaka marna to zapłata, gdy każda kolejna rzecz naprawdę nie cieszy, bo widzę bezsens kupowania… Uff gdyby mieć nieokreśloną sumę na wydawanie i wiedzieć że pieniądz się nie kończy, nie jest problemem, wówczas ludzie szybko pojęliby, że się nudzą tą gonitwa za produktami na półkach. Wiem, bo doświadczyłam tego uczucia-przez jeden magiczny tydzień gdy byłam gościem bogatej rodziny :). I wiecie co, gdy pieniądz same w sobie już nie są wstanie zapełnić w środku pustki, nakarmić głodu w środku, głodu duszy, sensu bycia tu, to albo zaczynają się dewiacje-autostrada do piekła, albo wręcz odwrotnie, ludzie przytomnieją i sami z wolnej woli dostrzegają w gruncie rzeczy swoją identyczność z człowiekiem obok i że jedna droga przed nimi…i odzyskują większe człowieczeństwo niż dotąd znali. Jedni mówią, że pieniądz przeszkadza drudzy, że pomaga w drodze do swego światła, do wiary, dobra, miłości, Boga… A w gruncie rzeczy każdy ma swoje pokusy i biedny i bogaty. I każdy ma swoją wolną wolą i swoją próbę tutaj. I sam sobie jest wrogiem, przyjacielem, sędzią. Każdy też ma dostęp do światła w środku, do wiary wewnętrznej, do sprawiedliwości, którą sam dla siebie zdobywa, utwierdza, podtrzymuje….a z czasem to ona staje się jego laską podtrzymującą pod koniec tego życia. Bo gdy dojdziemy do końca drogi, albo będziemy widzieć jasno a wiara w sprawiedliwość zdobywaną w trudach życia da nam pokój w sercu i otworzy przed nami piękny pomost do życia dalej…albo wyjdziemy z ciała z lękiem, niepewni czego oczekiwać po drugiej stronie, a sumienie będzie nas zadręczać wizjami kary lub spłaty długów, które przeczuwamy lub widzimy jako nasze winy.
I choć sumienie odzywa się zazwyczaj dopiero gdy ciało daje oznaki utraty życia, wigoru, energii, zdrowia, to jest wielu ludzi, którzy wcześniej szukają wyjścia z niewolnictwa codzienności, szukają sensu życia w systemach pracy, wykorzystywania, zakłamania… I nie słuchają już nikogo poza tym głosem, który do nich mówi w środku, bo to on ich nie zawiódł, nie rozczarował, ani nie obiecywał nigdy pustych zaszczytów. To oni uczą się nie słuchać pochwał, ani gróźb, ale oceniać własnym sumieniem, poprzez swoją czystą intencję i w niej piorą brudy tego świata i wszelkie propozycje. Przesiewają czas przez sito wartości wewnętrznej. Nie, dziś nie pracuję, jest niedziela. Nie, nie chodzi o to (lub tylko o to), że idę do kościoła, bo jestem chrześcijaninem (BO NIE MUSZĘ NIM BYĆ), ale o to, że to jest mój czas i moich dzieci, mego taty i mojej mamy, to nasz czas razem. Nie, nie zajrzę dziś na facebooka, nie sprawdzę poczty, bo dziś jestem wolna od niewolnictwa pracy i jego masek, od zniewolenia duszy, dziś pokazuję swoim dzieciom wzorzec życia, sens jaki nadaje życiu miłość, dzieci, rodzina, wzorzec wewnętrznej wolności. Jeśli ja nie potrafię sobie powiedzieć stop, dość zniewoleniu, jeśli nie ma dla mnie żadnej świętości, ponad pracę, to znaczy, że nie jestem już panem samego siebie- a komu ty oddałeś władzę nad swoją duszą, życiem?
Najpierw jedna niedziela, potem pół soboty, potem wieczory po pracy, a dusza zacznie ożywać, przyzwyczajać się, że ją zauważamy, że jej szukamy, że do niej mówimy i co najważniejsze, że 🙂 jej słuchamy…. Jej głos stanie się wyraźniejszy w zgiełku świata a jej światło jaśniejsze w gąszczu sztucznych zasłon, bibelotów, pustych świecidełek imitujących jedynie prawdziwe życie. Tak właśnie odzyskuje się swoje życie, ożywia swój głos. Tak zaczyna się życie w prawdzie, ze sobą, tak wygrywa się próbę wiary i sprawiedliwości…Swoją wewnętrzną walkę, której projekcja, odzwierciedlenie ukazuje się jak na ekranie w wydarzeniach życia…w filmie twego życia. Co dziś będzie na twoim projektorze, jaki film zagrają, jaki film obejrzysz w kinie życia? Ty jesteś producentem, aktorem, i scenarzystą, wybieraj, nigdy nie jest za późno by zmienić taśmę i wyjść z horroru do filmu o miłości… Poczuj różnicę, zobacz siebie w każdej roli, jakie filmy ty produkujesz? Który gatunek jest u ciebie normą i dlaczego? Pamiętaj to ty masz władzę w swoim kinie-świecie, a oznaką tej władzy jest twoja wolna wola, ona zmienia wszystko. Wszystko. Ciebie. Twój świat. Uwolnij się w środku, wpuść światło a życie okaże się mniej przytłaczające niż je widzisz… Daj sobie pociechę wiary…Oddychaj głęboko, puść choć na jeden dzień, zrzuć kajdany wyścigu a dostrzeżesz to co ci umyka…twoje życie.
Magdalena