cze 09 2016
Wiara, wiedza, poznanie. Rozwój duchowy – Quo Vadis?
Ostatnio sporo książek przewinęło się przez moje ręce i zakotłowało w moim systemie wartości, we wnioskach i życiu. Rzeczywiście nic czego dotykamy, na co się otwieramy nie pozostaje bez odzewu w naszej duszy i energii, na wszystko świadomie bądź nie świadomie odpowiadamy, wpuszczamy lub nie…kwestia tylko na ile uchylamy drzwi do siebie i przyjmujemy do środka, uznając to za prawdziwe dla nas.
Tyle się mówi o ufaniu Bogu, sobie, intuicji, o wewnętrznym kompasie o Sercu jako przewodniku…i wszyscy wiemy, zgadzamy się, przytakujemy ale co to jest to serce i ta nasza wewnętrzna prawda i jak odróżnić jej głos od innych, np. od ambicji, od rozumu, od logiki, od głosów świata… Co jest ważniejsze dla mojego rozwoju, wiedza-ilość przeczytanych książek, moc idąca wraz z wiedzą, poszerzanie świadomości poprzez poznawanie….czy może jednak to serce i prosta wiara…a może oba? – taki złoty środek?
Miotając się pomiędzy jednym a drugim- bo czasem, a raczej w dużej mierze zdarza się, że umysł stoi w opozycji z sercem-lub tylko tak się nam wydaje, bo mylimy emocje, ambicje, pazerność 🙂 z drogą serca…dochodzę do wniosku, że chyba jednak postawię na równowagę, 🙂 bo bez niej ani rusz, ani w świecie ezoteryka, ani ziemskim ani duchowym. Przy czym łatwo da się zauważyć, że o harmonię i wewnętrzny spokój łatwiej gdy serce i wiara silne wbrew nawet zdrowemu rozsądkowi niż odwrotnie. Zatem równowaga, o której mówię to stan odczuwany w duszy a nie po równo np. przeczytanych książek, zrobionych kursów oraz ileś tam godzin na modlitwę czy medytacji…. Ważne jest by zauważyć, że gdy ładujemy tylko informacje, czyli idziemy do Boga rozumowo- co też jest ok do pewnego momentu-poziomu, to w miarę naszej wędrówki będziemy czuć się na pewno silni, mocni, nawet lepsi niż inni… I tu często zaczyna się problem…zaczynamy widzieć różnicę pomiędzy nami a ludźmi tzw. ‘zwyczajnymi’, zaczynamy mimowolnie, nie wiedząc nawet kiedy, czuć się lepsi- no bo tak to już w naszym świecie jest, że wiedza daje władzę… Pompujemy przy tym nasze ego, wmawiając sobie, że to światłość i miłość z wyższego poziomu. Jakie sygnały o braku równowagi dochodzą do nas? Subtelne, delikatne, ale niestety łatwo jest je strząsnąć i pomylić z tym czym nie są, zbagatelizować wmawiając sobie, że to tylko kolejna przeszkoda na drodze rozwoju duchowego, spowodowana tym, że jeszcze nie jesteśmy dość wysoko…. Poczucie osamotnienia, rozpaczy, rozdarcia w środku i złości, że powinienem być ponad to…to już pierwsze oznaki, że woda sodowa uderza do głowy a my tracimy równowagę pomiędzy sercem-a rozumem. Dusza w gruncie rzeczy wie czego jej potrzeba, tylko nasz kontakt z nią nie zawsze jest równie stabilny i klarowny by pojąć co dla mnie jest najlepsze- co da mi szczęście, które płynie ze spełnienia, pewności, że idę tą drogą, która w ogólnym, szerszym pojęciu rozwoju duszy jest najlepsza. A konkluzja jest jedna, przynajmniej dla mnie jest to jasne, nie ma rozwoju bez drogi serca-miłości. Oznacza, to tyle, że każda droga, nie ważna jak piękna i pociągająca swoimi mocami i zaszczytami, zawsze w końcu kończy się tzw. ślepym zaułkiem i dalej się nie przebijesz waląc głową w mur, jeśli nie skłonisz głowy, karku przed najmniejszym na drodze, przypominając sobie, że z jednego jesteście i że miłość nie widzi różnicy. Wtedy odkładasz wszystkie zabawki i artefakty zbierane pieczołowicie i starannie do twojej skrzyni skarbów i z prostotą wykrzykujesz – ależ ja byłem ślepy, przecież to takie oczywiste, proste! Wcześniej zapewne w swojej wyższości określiłbyś to- bagatelne (i uwierzcie mi nie jest to pozytywny wydźwięk tego słowa). I wracasz, a raczej nie wracasz, bo dawny ty określiłby to wracaniem, a obecny wie, że był tam cały czas, tylko nie chciał, nie widział, nie pociągało go to proste bez mocy i zabawek, bez atrakcji lub dodatkowego bonusa, który jednak wiąże się z tym co i jak po ziemsku widzimy. Bo iluż ludzi zaczynając, wchodzi w świat ezoteryki dla magicznych różdżek i zaklęć, dla hmmm widzenia, wiedzenia i bycia lepszym… I kurczę nie ma w tym nic złego, na początku, ale w miarę szerszego pojmowania rzeczywistości trzeba bardzoooo uważać żeby nie wpaść w pułapkę pompowania balona ego i co tu dużo mówić, nie dać się przeciągnąć na niewłaściwą stronę światła- tego co tylko udaje światło, i to całkiem niepostrzeżenie.
Jedna z moich przyjaciółek powiedziała ostatnio bardzo mądrą rzecz, która jednak nie dawała mi spokoju : ‘Bez wiedzy jesteśmy bezbronni i narażeni na atak…’ i tak, to też jest prawdą, ale nigdy nie wolno z tego czynić bożka… Bo sama wiedza nie niesie jeszcze tego co potrzeba, by umieć z niej korzystać- a mianowicie tego wewnętrznego środka, światła duszy, które jest tym co pozwala się rozeznać gdzie, dokąd ta wiedza-droga mapa prowadzić mnie może, co jest na końcu tej drogi, jakie zakręty, jakie możliwości otwiera i czy ja jestem wstanie na dziś sobie z nimi poradzić. Każda wiedza to klucz do drzwi, a gdy masz je otworzyć, lepiej wiedzieć czy dasz sobie radę z tym co masz zobaczyć, spotkać… Gdy za wcześnie wyrwiesz jakiś klucz, jakby na siłę, płynąc nie z prądem życia lecz pod prąd, słuchając tylko żądzy-pragnienia (uff często chcemy po prostu wiedzieć i już! A rzadko w sumie zadajemy sobie pytanie czy to dla nas dobre, czy powinnam i co to zmieni we mnie, jak odmieni moje życie i decyzje-nie zawsze wiedza w każdym momencie czasu jest dobra. Pewna pani napisała w swojej książce, że gdyby wiedziała do przodu co ma się wydarzyć w jej życiu nie zrobiłaby wielu rzeczy, które później okazały się błogosławieństwem dla niej i wielu innych ludzi…). Czasem mamy siłę, wolę i możliwości akurat żeby doświadczyć tego ‘chcieć coś na siłę bo chcę i już’ i przy upartym naleganiu wszechświat nam otwiera drzwi, daje klucz, jakby mówiąc: masz na własną odpowiedzialność, bo wiem że jak nie dostaniesz to zrobisz coś jeszcze głupszego… A my bierzemy sądząc, że złapaliśmy pana Boga za nogi, a tymczasem obejmujemy wir tak wielki i szybki, że zamiast nim operować i z nim współgrać, zostajemy wciągnięci do środka jak marionetka, która krzyczy jak w pralce na wirowaniu: niech ktoś to zatrzyma bo już nie wiem o co w tym chodzi i o co chodzi w moim życiu, i czemu czuję się taki skołowany…
Ale wracając do tej naszej drogi środka… Po raz kolejny w życiu przekonałam się, że mogę całe życie dłubać się książkach, studiować filozoficzne prace i medytować i stawać na rzęsach, lewitować i magować sobie….a i tak nic tak nie poszerza świadomości, jak światło duszy, które rozświetla się w nas, radośniej, i śpiewa wewnątrz, gdy po prostu uczymy się kochać ludzi bezwarunkowo. Nuda? Cóż w tym sęk, że to mało atrakcyjne z punktu widzenia ziemskiego i tych wszystkich magicznych umiejętności, które każdy z nas chciałby już zaraz mieć… I nie chodzi tu o tzw. poprawność polityczną, czyli dam jałmużnę bo wypada, albo tak jest napisane w Biblii, ale o to żeby w sercu poczuć ciepło i zrobić coś więcej niż muszę…. Nie na siłę, nie bo rozum mówi musisz być kochający i dobry bo to rozwój duchowy :)….hihi, raczej nie robić jeśli cię to wkurza i poczekać na odpowiedni czas, aż coś w środku zaskoczy w tobie i spojrzysz na jakąś jedną, jedyną osobę inaczej, bo poczujesz, że ona nie wiedzieć czemu coś ci w tobie samym przypomina dobrego, biednego, co chciałbyś przytulić i ochronić, po głowie pogłaskać…i wtedy daj…jeśli impuls poczujesz…. I oczy wtedy dopiero ci się naprawdę otworzą…
To ciekawe, bo w sumie masę książek już przeczytałam o rozwoju duchowym, a tak mało znalazłam w nich tego co dało impuls do serca światła-miłości… Rozumowo w sumie tak, każda o tym traktuje, ale ciężko było to w sobie odnaleźć, dostroić się do tej nuty, po prostu poczuć jako swoje. Pewnie, że jak każdy kocham rodzinę i dzieci, przyjaciół, ale to nie o to chodziło…chciałam poczuć coś innego, skąd, jak to się hihi ‘powinno’ niby czuć tę miłość do obcego-tę altruistyczną, bezinteresowną i czystą i piękną???? No i właśnie sęk w tym, że nie do obcego, bo jak już rozpoznasz ten impuls, to ten obcy, na którego będziesz patrzeć ze współczuciem i czystym uczuciem w sercu, ze łzą w oku, będzie dla ciebie jakby drugim tobą z przeszłości, przyszłości z ducha… Różne są połączenia, różnie odczujemy tę potrzebę dawania wówczas, ale na pewno jest ona po prostu rozumieniem drugiej duszy, bezwarunkowym, bez osądzania i pytania gdzie, dokąd zmierza, jak mogła do tego doprowadzić… Po prostu czujemy, rozumiemy- współrazemodczuwamy (moje słowo ale jakby tu pasuje). I to jest właśnie rozwój duchowy, bez tego żadna książka, tajemna wiedza nie wyniesie cię do świadomości ośrodka Chrystusa w tobie.
I tak, to prawda, że wiele zależy od uwarunkowań ziemskich, jak zostaliśmy wychowani, jaka przeszłość, ból w niej zapisany, jakie kody genetyczne w nas, jak rozumiemy Boga, jaką mamy świadomość naszej duszy, jak poranieni jesteśmy, jak bardzo kochamy siebie i tak dalej, ale kochani wszystko zależy też i gównie od nas i w to wierzę całą duszą i nie zamykam sobie przez to żadnej bramy ani jej nie tworzę. I tak ja np. nigdy nie uważałam się za osobę ani specjalnie wylewną ani też taką cieplutką niestety (choć zawsze chciałam to ‘mieć’, taka być, ale jakoś nie potrafiłam siebie w ten obraz przelać)- jak to niektóre kobiety mają, że człowiek marzy wprost aby się z nimi nie rozstawać i czerpać z ich ciepła i matczynej dobroci…ech takich ludzi widać jak na dłoni gdy są obok… Nie każdy jednak jest taki sam, ma takie same uwarunkowania, cele i drogę…każdy jest inny- i dobrze- dzięki Bogu za różnorodność. Amen. Ale każdy też chce tej miłości i chce w niej kwitnąć, rozwijać się jak kwiat ku słońcu, dlatego nie obwiniajmy siebie, że nie potrafimy np. być tak cudowni, kochający czy ciepli jak ktoś inny…. Nie ważna ilość, nie w wymiarze ducha. Wystarczy jedna kropla, jedna dusza w oceanie, której wdzięczność na sobie poczujesz a już jesteś w Niebie…tak ja to widzę, bo każda jedna dusza jest bezcenna w oczach Boga.
Nie umiesz, albo zdaje ci się, że nie umiesz jeszcze tak kochać, bezinteresownie, szczerze, zupełnie, widząc siebie w nim, w niej…nieważne, popuść sobie lejce, nie biegnij dalej, wyżej, tylko się zatrzymaj i poczuj samego siebie. Doceń siebie najpierw, polub siebie, pokochaj to jak widzi ciebie Bóg, jeśli nie kochasz takiego jakim widzisz sam siebie…. I dopiero stamtąd, z tej miłości Boga do Ciebie- takim jakim cię widzi i kocha, wyjdź do patrzenia na człowieka obok …a będzie ci łatwiej…zrobić kolejny krok… Pewnie, że tarczę ochronną w górze nadal jeszcze trzymasz a i nie wszystkie kolce i łuski od razu odpadają- w końcu wszyscy się boimy odrzucenia, zranienia i kopniaka w tyłek. Ale w sumie gdy patrzysz z tego poziomu, z poziomu ducha, wówczas w sumie jest ci wszystko jedno co jego, jej ziemska część pomyśli z tego tutaj o Tobie…ważne co powiecie sobie Tam, gdy świadomość jest pełna i barier, granic przed oczami duszy brak…gdy rozpoznacie kim dla siebie jesteście tam.
Równowaga, harmonia pomiędzy drogami tak, ale jednak Droga Serca, czyli miłości i wiary w dobroć i miłość Boga to jest najpewniejsza droga do Domu. Jak powiedział kiedyś bardzo znany bioterapeuta, na którego kursie kiedyś byłam uczestniczką lata temu: szybciej taka staruszka bez wiedzy ezoterycznej dostanie się do Nieba, gdy jęknie z prostą wiarą po swojemu ‘O Jezu mój’ w momencie śmierci niż ten wysublimowany, wyedukowany, przepełniony wiedzą w swoim pojęciu mistrz czy mag…. I coraz bardziej w miarę swojej drogi, za każdym razem- bo to nie jest jednorazowe oświecenie :), co do tego się upewniam… Nic nie zastąpi po prostu wiary połączonej z miłością do Boga- to jest autostrada do Nieba… A badanie innych światów, wymiarów- cóż wolnoć Tomku w swoim domku, każdy może badać co i jak chce po drodze, jechać do domu autostradą, albo polnymi dróżkami, zwiedzać inne krainy i poznawać byty…. Wolna wola, i zresztą ciekawość i potrzeba poznawania, doskonalenia się to też nasza rzecz, ludzka i duchowa…i u mnie np. rozwinięta w stopniu wysokim. Zawsze kochałam książki i wiedzę, tyle, że powinno to zacząć budzić alarm w duszy i naprawdę zacząć nas niepokoić, gdy postrzegamy, że kochamy bardziej wiedzę i książki o ludziach, niż samych ludzi…
Kończąc już, co by was nie zanudzić, wiedza jest dobra, tylko jej motywem napędowym nie powinna być sama wiedza w sobie, bo to pompuje próżność, i powoduje, że gubimy cel sprzed oczu, natomiast wiedza służąca, Dobru, Miłości, Pięknu, Pomaganiu, itp…to już cudowny motor napędowy… Zresztą wiele jest przykładów w naszej historii, wspaniałych wynalazków i naukowców, którzy tworzyli i otrzymywali inspirację, wiedzę, bo ich motywem przewodnim była nie wielkość ich samych lecz popchnięcie wózka, na którym wszyscy razem, my ludzie jedziemy pod górę, na górę Przemienienia, Wyniesienia, Oświecenia.
Magdalena