paź 25 2016
Mój dom moja twierdza – przestrzeń tworzenia, idei a życie na Ziemi
Od jakiegoś już czasu chodzi za mną temat przestrzeni czystych idei, gdzie to czym jesteśmy, jak ‘wyglądamy’, co mamy w sobie tzw. jest też widoczne od razu pod postacią tego co tu byśmy nazwali kolorową bajką, fantazją. Nie trzyma się to żadnych praw fizycznych obwiązujących na Ziemi ani ograniczeń jakie nałożyliśmy na nasze procesy myślowe dorastając na Ziemi, Tam granicą jesteś ty sam dla siebie. Przestrzeń idei, twego wyższego ja, lub dziecięcej duszy….nie wiem czemu to określenie tutaj najbardziej mi pasuje, pewnie dlatego, że tam jesteśmy jak te dzieci, sobą prawdziwym, niezakłamanym, i niezamkniętym w żadnych schematach świata dorosłych, pokazujemy to co jest, gdy nie należymy do tego świata. A ten nasz tutaj świat patrząc stamtąd jest właśnie tylko przygodą – światem doświadczania w specyficznych warunkach – jak gra, którą sobie kupujemy pod to czego chcemy doświadczyć, przeżyć i to gra która może wessać na tyle, że stracimy poczucie prawdziwej rzeczywistości. To właśnie świat idei jest pierwotny w stosunku do tego i innych światów stworzonych jako wzory, matryce do doświadczania określonych warunków. W świecie idei (to określenie moje, nieformalne), symbolicznie widać nasze włości, nasze dobra, nasze przyjaźnie, nasze zainteresowania, jakości… Z pewnością ciężko to opisać w przełożeniu na język logiki, bo tam jako takiej logiki ziemskiej nie ma :).
Pięknie moja córeczka opisuje swoje przestrzenie tam, swoje Niebo i swoją siedzibę w nim. Czasem warto posłuchać dzieci i ich tzw. fantazyjnych opowieści, bo one są kluczem do poczucia własnego klucza do tych przestrzeni, które jako dorośli często zamykamy na sto spustów i zabijamy deskami na głucho.
Ja niestety niekoniecznie pamiętam hihi swoje Niebo, ale na pewno potrafię je odnaleźć tutaj w ludziach na Ziemi, w tych którzy są wokół mnie i dzięki którym jestem wstanie je poczuć nadal w sobie. Moja córeczka opisuje swoją siedzibę jak najpiękniejszy zamek, a moja wielka mistrzyni reiki mawia, że wszyscy tam mamy swoje zamki :). Czym są te tzw. zamki, choć nie musi to być ten symbol, jest on zapewne bliski wielu osobom, jako moja twierdza, moje włości, mój potencjał, moje możliwości, to czym władam, ale też z czego, w czym mogę wybudować to co chcę. To też przestrzeń, do której mogę zaprosić kogo chcę, a nawet zamieszkać razem z kim chcę, to przestrzeń, w której niestety czasem panoszą się nieproszeni goście, gdy ich wpuścimy z różnych względów (czasem zwabieni ich pięknymi historyjkami, górami złota, ciekawymi kolorowymi gadżetami, nowinkami, a czasem bo nam ich żal…powodów jest wiele) i wtedy trudno nieraz przywrócić ład i porządek u siebie, gdy rozkradają nasze bogactwa lub zmieniają istniejące hierarchie, porządki lub wygląd zamku- brrrr to już powinno budzić stanowczy sprzeciw, bo to jak opętanie, gdy coś, ktoś przejmuje kontrolę nad ideą naszego życia w Niebie, jako istoty Bożej, zmienia t co leży u podstaw-intencję tworzenia… Wtedy to Niebo może stać się nie tym czym z założenia miało być.
Na planie Bożym nie ma braków, dziś moja córeczka uświadomiła mi, że w tamtych przestrzeniach nic nie ginie, się nie kończy, nie marnuje jak tutaj i nic się nie wyrzuca, wszystko można jakoś naprawić, przerobić, uczynić lepszym, takim jakim chcesz to widzieć, nie da się po prostu zamieść pod dywan lub wyrzucić do kosza…. To tendencja jaką przejawia dziś wielu ludzi, także moja, pozbyć się problemu, zamieść z oczu, wyrzucić do kosza, nie widzę co dalej z tym, znaczy nie ma… Nie prawda jest i wraca pod tą czy inną postacią, bo nic w przyrodzie i na planie Bożym nie ginie, i wróci, i znów będziesz musiał coś z tym zrobić, choć może to tym razem wyglądać troszkę inaczej, pojawić się w innej szacie.
Tam, w naszych zamkach, siedzibach, domach, nie ma pojęcia kosz na śmieci, trzeba rzeczy transformować… A jak? I tu doskonale oczywista, prosta odpowiedź dziecka: no jak coś jest brzydkie, albo mi się nie podoba to ja to ozdabiam np. brokatem, robię żeby było ładne i wtedy mi się już podoba i jest jak nowe… No tak :). W tłumaczeniu na nasze, każdy błąd, trudną brzydką ranę, ideę, coś co zasialiśmy i wyrosło z idei w postaci brzydkiego tworu widocznego w naszej rzeczywistości da się i można przerobić u podstaw na coś co będzie miało już inny wymiar, znaczenie w naszym postrzeganiu a zatem w realiach fizycznych. I tak gdy z idei pięknej u podstaw ale nieco skrzywionej wyrasta np. fanatyzm- bo wszyscy muszą myśleć jak ja i żyć według moich pięknych wzniosłych reguł, to może powstać krucjata przeciw innowiercom i możemy wymordować dzikie plemiona bo żyją inaczej niż my… Ale gdy ta sama idea zakłada już nieprzymuszanie a niesienie dobrowolnie miłości i naszej idei pomocy to już co innego, nie dla każdego zresztą ładne to co ładne, ale co się komu podoba :).
Gdyby popatrzeć na przestrzeń idei, zamysłu, z której tworzymy, budujemy, powołujemy do istnienia, stworzenia i światy, ujawni się nam nasza moc twórcza i piękno naszej istoty, brak ograniczeń dla tworzenia, wysokość, głębokość, dalekość tego gdzie możemy sięgać – jak dalece myśl pozwala… Czytałam kiedyś, że napędem, takim paliwem do tworzenia w człowieku jest połączenie w zasadzie dwóch składników: myśli-idei oraz emocji, tudzież chęci…choć to drugie czyli emocja musi mieć swoja podstawową bazę i zawsze jest nią albo miłość i jej pochodne albo lęk i jego pochodne (tj. nienawiść, agresja, chęć zemsty, samoobrony przed atakiem czyli nadal atak). Idee wywodzące się ze światła, miłości mają to do siebie, że nie ograniczają pola widzenia i umożliwiają rozwój oraz poznanie samego siebie w innych wymiarach-przestrzeniach bytowania, natomiast idee wywodzące się ze światów zaciemnionych czyli powodowane lękiem i jego pochodnymi, niestety zamykają nas w pewnych ramach widzenia, tworzenia i zmuszają do doświadczania tego cośmy stworzyli, co niestety nie może być przyjemne jako że jest sprzeczne z naturą światła i naszego domu. Korygowanie błędnych idei to nic innego jak dążenie do swoich najwyższych przestrzeni, w których jesteśmy wibracją czystego światła, niewinnością nie skażoną pojęciem lęku, odmienności-oddzielenia….
My właściwi, my pierwotni to my tam a nie my tutaj, my tutaj to wynik tej idei, która zrodziła się w tamtych przestrzeniach jako pomysł na doświadczenie siebie w takich a nie innych warunkach, pomysł na ulepszenie jakiegoś świata, jakiejś przestrzeni, pomysł na sprawdzenie w praktyce jak ten plan-zamysł będzie, może wyglądać po złożeniu na części… To troszkę jak inżynieria, lub szalony naukowiec 🙂 , z marzenia, idei ( i tu powstaje pytanie czy dobre jest zawsze dobre, kłania się Nobel- ale on miał intencję czystą, więc to też co innego gdy pragniemy dać coś co ma służyć rozwojowi a wykorzystano to błędnie-zresztą jak już pisałam każdy zamysł, wynalazek można użyć na dwa sposoby) buduje, tworzy, składa to co widzi, i nie może się doczekać aż wcieli w życie to co widzi oczyma duszy… I tak jest u każdego z nas. Sądzę też, że nie ma czegoś takiego jak bezczynność, brak myśli, brak idei, bo jak to już zostało powiedziane: myślę więc jestem.
Starożytni, cywilizacje, które zaszły daleko w postępie i rozwoju duchowym zapewne już dawno znały sposób na tzw. rozłożenie cząsteczek fizycznych na atomy i złożenie ich później ponownie, to to co dziś widzimy w filmach jako teleportacja. Wielcy mistrzowie wschodu, o których czytamy m.in. u Spaldinga też oponowali sztukę materializacji rzeczy oraz podwyższania wibracji ciała do poziomu, z którego można je dobrowolnie przenosić…. To tylko dowód na to, że myśl, idea jest pierwotna do tego co stwarzamy, wytwarzamy i rzeczywiście na naszych oczach materializuje zdarzenia i przedmioty…. Tworzy. A teraz gdyby sobie wyobrazić jakie są granice tego tworzenia, poza tą przestrzenią i tym światem, jak bardzo można by zmienić swoją obecną rzeczywistość, ile światów istnieje, istniało (kwestia rozumienia pojęcia czasu) i jaki wpływ mamy na ich formowanie, jak bardzo to wszystko jest ze sobą powiązane, skoro każdy z nas ma ten sam potencjał tworzenia. I można by tak bez końca, jacy jesteśmy mocarni, świetliści i wolni….i jakie możliwości stoją przed nami otworem… Ale zaraz potem na końcu tych zachwytów staje przede mną pytanie, no dobrze to co ja tutaj jeszcze robię, i po co w ogóle tu przyszłam, tam tyle możliwości i ciekawych rzeczy a ja tkwię tutaj w tym hmmm uśpionym świecie… gdzie wszystko zdaje się istnieć jeszcze w powijakach pojmowania i realizacji, gdzie nie wiadomo patrząc czysto po ziemsku czy idziemy w stronę światła czy może zaciemnienia…
Proza życia tutaj a tam latanie w lekkości, jakby popatrzeć w karty, to kłania się proza życia jednak w 10 buław – to ewidentnie nie lekka podróż … To ciężka praca, to próba przywrócenia równowagi w pocie czoła tam gdzie jej zabrakło… Coś tutaj ewidentnie poszło w niewłaściwym kierunku, zaciemniło się na tyle, że teraz ciężkość jest bardzo mocno odczuwana zamiast tej lekkości. W 2 buław musimy powiązać to co zostało zerwane, by mogła powstać nowa droga z tych dwóch związanych, powiązać to co duchowe z tym światem, by wejść w nowy wymiar doświadczania, bycia…to na razie środek by przejść w nowy wymiar współistnienia, nowego świata-wymiaru…. A środek? Najbardziej prozaiczny pod słońcem- my sami, każdy sam dla siebie i dla siebie nawzajem…Ładnie się mówi rozwój duchowy, piękne przestrzenie, możliwości, to wszystko jest, ale ostatecznie tutaj sprowadza się to do bycia tym ‘dobrym samarytaninem’ w codzienności- czyli bierz swój ciężar i nieś go z pokorą, u kresu jeśli teraz nie widzisz (i na tym polega cały problem i trud- trzeba to przyjąć na wiarę), zobaczysz efekt-czyli całe to dobro, które wytworzyłeś współdzieląc tą drogę z innymi. Mozolnie, krok po kroku tutaj… tam wygląda to dużo bardziej chwalebnie, pięknie…. Mała praca, duża praca, to tylko porównania, to że w tej czasoprzestrzeni jesteś mrówką w mrowisku walczącą o lepszy byt dla siebie i innych nie znaczy, że tak wyglądasz tam i że nie ukryłeś swojej wielkości tutaj wśród mrówek żeby poczuć jak to jest być małą cząstką czegoś wielkiego i próbować to zmienić (widzieliście bajkę Mrówka Z (1998r.) o mrówce z filozoficznym podejściem do życia, indywidualista w dobrym znaczeniu, który poznaje, że siła tkwi w jedności…warto obejrzeć- doskonałe porównanie do naszego rozwoju tutaj hihi i układu sił…). Nieważne czy widzisz siebie tam jako wielką istotę, czy siebie na krańcu czasu jako tego świetlistego, czy siebie 200tyś lat wstecz w krainie, której nazwy nam współcześni nawet nie znają…ważne jest to, że jesteś przecież dziś tu i to tu miałeś być po to by tworzyć… Pytanie brzmi tylko, co teraz tworzysz? Czy to jest ta wersja rzeczywistości, która dokłada cegiełkę do pałacu w chmurach czy może do ciemnych zamków pod ziemią gdzie końca tyranii i wygnania nie widać? To co my robimy teraz to praca nad odmianą losu z próba zrozumienia, że sami jesteśmy twórcami tego co widać i że w pojedynkę jesteśmy tylko mrówką ale w grupie jesteśmy wszystkim. To próba zawiązania sojuszu ze sobą nawzajem i wybrania siebie w wersji zwycięskiej ale z podstawy miłości a nie lęku. To eliminacja obrazu, o którym mówiła moja córeczka- nie uśmiercamy-wyrzucamy na śmieci-pozwalamy umrzeć, zniszczeć, ale transformujemy na coś zdatnego, lepszego- to właśnie transformowanie obrazu śmierci, który wytworzyliśmy- w ideę zmartwychwstania, czyli podnoszenia wibracji do poziomu, w którym śmierć nie istnieje. Co prawda śmierć to też jednak transformacja (ale jakby plan awaryjny)- ciało ulega rozkładowi i procesami natury powraca do stanu pierwotnego, ale mimo wszystko to proces okrężny i bolesny związany z cierpieniem i niepotrzebnym żalem, lękiem… Głęboko wierzę, że to nie jest sposób w jaki powinniśmy w miarę rozwoju duchowego i naszych ciał opuszczać tę płaszczyznę doświadczania.
Czasami zastanawiam się po co mi ta cała wiedza, latanie po innych światach, zaczepianie tematu kosmitów, teorii spiskowych, światów dolnych i górnych…tak jest masa różności i każdy kto siedzi w dziedzinie ezoteryki niejedno poznał, zobaczył… Ale to co dziś we mnie mówi, pyta w zasadzie, to: i co z tego? Moje doświadczanie tutaj to nie oglądanie innych pięknych światów, rozważanie jak żyją, żyli Lemuryjczycy, Atlanci, czy Plejadianie… Na dobrą sprawę nie wiemy gdzie oni popełnili swoje błędy, w którym momencie ich cywilizacja i dlaczego zaczęła chylić się ku upadkowi, a my …my i tylko my ponosimy odpowiedzialność za siebie, swoje czyny, a rachunek wystawią nam i nie będzie tłumaczenia, bo oni radzili tak czy siak… Mimo wszystko wydaje mi się, że w dużej mierze szukamy- i to dobrze – ale poza szukaniem, dużo trudniej nam później zastosować w praktyce te tzw. dobre rady, informacje, pracować w prozie życia nad sobą…bo dużo ciekawiej i fajniej jest posłuchać o cudownym świecie obiecanym za sto, dwieście lat, niż popatrzeć wokół siebie posprzątać, ogarnąć ten bałagan. Pozamiatać swoją przestrzeń i każdego dnia na nowo i wciąż na nowo, to trudna, często żmudna praca…to właśnie transformacja idei u podstaw, tam gdzie wszystko poszło źle – i dlatego jesteśmy tutaj w takich okolicznościach. To transformacja swojego poziomu intencji, sprawiedliwości, wewnętrznego poczucia prawości ..i odwagi by podążać tą drogą prawości, którą widzisz w środku ale nikt zdaje się nią już dziś nie chodzić…To jest dla nas tutaj praca na dziś… Tak przyjemnie czasem polatać, posłuchać kto gdzie nie był i jakich krain nie zwiedzał…to też piękna motywacja do pracy nad sobą…ale koniec końców i tak zostaniesz w pewnym momencie sam ze sobą i stawisz czoła temu co widać tutaj a widać dlatego bo tak tworzysz, a żeby zmienić to tworzenie to trzeba zmienić bazę, dwa składniki o których mówiliśmy na początku: powiązać myśl z tą prawością idei- z uczuciem zwanym miłością…. Tak powstaje prawo wszechświata, prawo idei, sprawiedliwość… Tak się buduje ze światła… Na poziomie mikro to hihi prozaiczne- to dylematy codzienności- zrobić dziecku omlet, naleśnika z rana przed szkołą czy podać coś na szybko z mikrofali i pospać dłużej…. być miłym dla pana, który wbiegł do twojej pracy i żąda sfrustrowany pomocy a ty dopiero zaczynasz kawę i rozruch czy oddalić faceta z kwitkiem, warczeć na męża wieczorem kiedy mam dość wszystkiego i padam ze zmęczenia a tu pytanie-co dziś gotujesz na kolację?….i tak aż do? I tak aż …bez przerwy, 24h. Czyli 10 buław – trudna droga do domu, rozwój duchowy w prozie życia… A u kresu – porównasz zamiar, zamysł pierwotny z drogą i dopiero wtedy zrozumiesz co znaczy te słynne: znać drogę to jedno a podążać nią to zupełnie co innego… I na ile się udało trzymać wytycznych, a na ile kluczyłeś hmm ‘bocznymi’ drogami…
Magdalena