mar 16 2017
My jesteśmy światem
Gdyby ludzie potrafili współistnieć na zasadzie uznawania swoimi nie tylko tych kilka osób, które mają w swojej rodzinie świat zmieniłby swoje oblicze w ciągu tygodnia :). W zasadzie tarot pokazuje doskonale, że swoją tzw. rodzinę mamy w pracy, w klubach, organizacjach, znajomych weekendowych itp. Każde środowisko w jakim coś budujemy jest naszą rodziną, z którą wymieniamy się nie tylko informacją ale czymś znacznie więcej…
W zależności od tego jak bardzo potrafisz wpuścić do swojej przestrzeni pozornie obcą osobę, z jakiegoś twego środowiska rodzinnego np. hobbystycznego czy pracowego, w takim stopniu pozwalasz swojej samoświadomości duszy wzrastać, uczyć się, zdobywać mądrość, a co więcej przerabiać trudne oprogramowanie na to życie. Ci, którzy są otwarci na innych mają swego rodzaju autostradę, drogę szybkiego ruchu w swoim życiu, często patrzymy na nich z zazdrością, ta to ma lekko w życiu, wszystko jej idzie jak z płatka, to nie fair…a ja zawsze pod górkę… Warto tutaj zaznaczyć, że ta autostrada jest do stworzenia dla każdego, tyle że nie da się jej po prostu sztucznie wybudować na fasadzie prawdziwego połączenia-czyli masce zewnętrznej, poprawności politycznej czy uprzejmości wystudiowanej… Ta droga ekspresowa pojawia się, gdy potrafimy przyjąć stosunek do tzw. świata zewnętrznego- naszej rodziny np. pracowej, środowiskowej, kobiet , mężczyzn, ludzi których spotykamy raz na jakiś czas – autentyczny- to jest zgodny z naszym prawdziwym odczuciem. Jeśli np. wzdragasz się na widok człowieka i wzdychasz ciężko na samą myśl, że znów musisz razem iść z nim na lunach, albo zaparzyć kawę w pracowni, albo jechać jednym autobusem do domu….to znaczy, że tutaj raczej stoisz w korku, pomimo pozornie uprzejmej postawy. Nie ma tutaj wymiany informacji w sensie pozytywnym, tej niewidzialnej pomocy w przerobieniu jakiegoś programu blokady, ale raczej dokładanie cegiełek żeby nie widzieć z czym mam problem… Dlaczego ja? Bo zawsze zaczynamy od siebie, jeżeli czujesz do niego niechęć, to nie szukasz problemu w nim, ale w przyczynie swego odczucia… Co przywodzi ci to spotkanie na myśl, dlaczego odrzucasz jego słowa, dlaczego cię drażni, czego nie jesteś wstanie znieść gdy stoisz obok- i w zasadzie dlaczego reagujesz aż tak drastycznie… Po co mi to potrzebne, ta informacja- dlaczego aż tak mocno mnie trąca-zaczepia, wybija z codziennej rutyny żebym w końcu ja zauważył? Co powinienem zrozumieć? Raz zadane pytania z nastawieniem uczciwym na usłyszenie odpowiedzi nawet jeśli ma ona ukazać nas w trudnym położeniu, w niezbyt różowym światełku, obudzić trudne wspomnienia, zawsze da odpowiedź- bo chcesz znać prawdę a nie chować się dalej za murem fasady i wymuszonego uśmiechu… I tak właśnie roztapia się mur, sytuacja znika…czyli dzieje się to o czym marzyłeś…człowiek przestaje cię męczyć i staje się wow! Metamorfoza zupełnie kim innym, pomimo że on sam się nie zmienił, to ty się zmieniłeś…Gdy dotrzesz do przyczyny swojej niechęci i uznasz ją, to już zaczyna się proces naprawczy… A jeśli nie uznasz, odrzucisz, poczujesz się urażony wręcz samą myślą, że to może być coś twojego….to zwiększysz tylko nacisk na przerobienie tego problemu –ty dokładasz cegiełkę do muru, a wszechświat mówi-ok nie chcesz zobaczyć swojej przestrzeni w tym odbiciu, to może spojrzysz w inne lustro. I tak idziemy od człowieka do człowieka, od grupy do grupy…wielu ludzi mówi, że wiecznie trafia na samych nieudaczników, albo na wrednych ludzi albo że ma pecha…a może nie o to chodzi? Gdy raz za razem odrzucamy lustra-wydarzenia, ludzi, to często utykamy w miejscu i Bóg daje nam czas by wyrwać się z błędnego koła, otrząsnąć i powiedzieć no nie, czas coś zmienić w sobie, bo już dłużej nie wytrzymam tak…. Czasem jednak uparcie dążymy do wydarzeń kulminacyjnych, jak do wielkiego karambolu na drodze, gdzie gromadzą się liczne nieprzerobione wydarzenia, furtki, z których nie chcieliśmy skorzystać pomimo licznych znaków ostrzegawczych i wpadamy w poślizg – czyli kreuje się nam wydarzenie mówiące ‘stop’- dalej nie pójdziesz jeśli nie spojrzysz na swoje życie, na siebie z dystansu. To już trudne lekcje- gdy dopuszczamy do tego by nasze naczynko się przelało… Uparte zapieranie się widzenia siebie jako początku zdarzeń, jako przyczyny i skutku jednocześnie wywołuje trudne, tragiczne zdarzenia, choroby, wypadki by nas obudzić, zburzyć mur…
Co się dzieje jednak gdy przestajemy udawać, że to co śmierdzi w moim domu nie jest moje? Gdy uznajemy, że narobił się delikatnie mówiąc bałagan bo wydawało mi się, że mogę bezkarnie prześlizgiwać się po powierzchni prawdy, tzw. pół prawdy, troszkę tu uszczknąć, troszkę coś zabarwić, broń Boże zafałszować- to słowo przecież da się ująć bardziej dyplomatycznie czyż nie? Co się dzieje wówczas? Wówczas widzę i czuję przeważnie to czego nikt absolutnie, nikt z ludzi nie lubi czuć i widzieć, że zawiniłem, że generalnie wypadałoby choć w duchu przeprosić, bo przecież kogoś to boli, ktoś cierpi, ktoś czuje się poszkodowany, ktoś realnie doznał szkody lub został pokrzywdzony przez moje pośrednie lub bezpośrednie udawanie, że jestem ok, lepszy, lub że mnie to nie dotyczy. Hmm tak dziś wiele rzeczy działa w społeczeństwie- tzw. bezimiennym ludziom łatwiej odbieramy coś nie myśląc, że to nasza sprawa…wszystko kwestia na ile kogoś włączamy w naszą tzw. rodzinę a na ile nie… Gdyby postawić obok siebie dwoje ludzi- dobrą koleżankę z pracy i ‘średnią’ znajomą z siłowni- i obie przyszły do nas po pomoc, która wymagałby od nas dajmy na to wyrażenia głośno swojej opinii szczerej- czego konsekwencją mogłoby być zachwianie się naszej silnej dotąd pozycji w pracy, w oczach szefa… Wielu zastanowiłoby się na ile opłaca się pomoc pierwszej, a bez mrugnięcia okiem skłamałoby drugiej, że nie może czegoś powiedzieć bo np. nigdy nie ma dostępu do szefa…
To tylko jeden z przykładów codziennej międzyludzkiej wymiany energii. Gdy otwieramy się na kogoś szczerze, uczciwie, czyli hmmm traktujemy jak członka rodziny- to wytwarzamy połączenia silne, piękne, mocne- funkcjonujmy jak układ naczyń krwionośnych w krwiobiegu-wymiana informacji, tlenu, substancji odżywczych dla organizmu…ja nie mam tego ale ty masz, uzupełniamy się na wielowymiarowych poziomach wiedzy, doświadczania, zapotrzebowania na dany czas poprzez miłość-im bardziej bezwarunkowa (pozbawiona osądu na minus) tym pełniejsza wymiana… Ja wezmę za ciebie ten bagaż, bo widzę, że ci za ciężko i dyszysz pod górę, a dla mnie wspinaczka po górach to bajka, za to pływać nie umiem, to ty pójdziesz za mnie na zawody pływackie… Oczywiście nie są to dyscypliny sportowe- ale tak to wygląda na poziomie energii- często da się przenieść człowieka kawałek, przez trudne tereny, jeśli ktoś w grupie ma np. pięknie przerobiony potrzebny na teraz aspekt np. pokory, współpracy, wdzięczności, pracy z chorymi…równości, godności- w różnych wydźwiękach sytuacji ziemskich…rozmiecie? On mnie przepuści przez swoją bramę do świata dla mnie zamkniętego, bo nie mam do niego kluczy a ja mu dam swój płaszcz przeciwdeszczowy gdy zacznie się ulewa… Ja dziś pomogę przerobić coś twojej córce, a ty jutro uratujesz życie mojej wnuczce, mamie, siostrze bo będziesz mieć na dany czas odpowiednie narzędzia… I to się nie dzieje interesownie-bo wówczas nie działa, to się dzieje poza świadomością często gdy otwieramy dusze i serce szeroko na drugiego człowieka- to jest to co ludzie często określają cudami…na takim poziomie wymiany energii moglibyśmy żyć na co dzień gdybyśmy potrafili utrzymać się w tej wysokiej wibracji miłości wzajemnej…
Gdy natomiast stosujemy klauzulę ograniczonego zaufania, najpierw ja, potem jak coś mi zostanie to się podzielę trochę i zobaczę z kim bardziej mi się opłaca – w tłumaczeniu- kto odda mi coś wartościowego w zamian w moim rozumieniu. To dzielenie się marne – nie prowadzące do wielkich kroków na naszej autostradzie a już na pewno nie umożliwiające wielkich postępów w naszych lekcjach programach na to życie. Wszystko opiera się na dogłębnym zrozumieniu, pojęciu czym jest to połączenie jakie mamy ze sobą na głębszym poziomie, ktoś by powiedział współzależności, ale ja wolę wydźwięk słowa współistnienie w Jednym.
Hihi, popatrzcie, słowo ‘być indywidualistą’ jest mocno przereklamowane i jak widać niezbyt ‘opłacalne’, bo prędzej czy później postawi nas w opcji doświadczania z innymi i zobaczenia naszych odbić w ich twarzach… Gdyby udało się nam stworzyć relacje międzyludzkie choć zbliżone do tych jakie mamy z naszymi tzw. ulubionymi członkami w rodzinie w naszym rodzie, domu…to szybciutko zaczęłyby się naprawiać rodowe programy, przerabiać sytuacje, i kolejne pokolenie miałoby już szanse na stworzenie innego świata do doświadczania dla ludzi. Tymczasem my budujemy coraz większe mury, izolacje, nakładamy coraz liczniejsze maski, mamy cały zestaw w szafie i coraz bardziej trenujemy się, ba specjalizujemy już nawet w odcinaniu od pochodzenia naszego, zaprzeczamy znakowi pochodzenia, nasz rodowód wydaje się nam mało znaczący, jest lekceważony i poniżany i w ten sposób traktujemy ludzi coraz bardziej nie jak członków rodu, z jednego jesteśmy, ale jak wrogów, na zasadzie rywalizacji, konkurencji, towaru, przedmiotu do wykorzystania i przerobienia na coś co mi się spodoba, usłuży… To trudne i bardzo bardzo niskie wibracje, które przywołują i ściągają do naszych przestrzeni, aur, ciał, życia – realne istoty, energie z ciemnych światów. Tak, trzeba nazwać rzeczy po imieniu, mamy dziś za przyjaciela bardzo często tego kto pomaga nam ugrać coś kosztem innych niż tego kto się w światło miłości przyobleka… Myślę, że każdy to doskonale rozumie, chyba że nie chce… Wtedy niech sam siebie zapyta dlaczego nie chce?
Im więcej zachowań zaprzeczających pochodzeniu i prawdzie i naszym połączeniom na zasadzie z jednego jesteśmy- tym trudniej utrzymać równowagę, tym więcej wysiłku od nas wymaga życie, by utrzymać poziom, z którego się nie spada do poziomu niewolnictwa duchowego. Dlatego dziś poprzeczka jest ustawiona wysoko w relacjach z sobą samym i innymi ludźmi, dziś trzeba pilnować swojej tzw. obłudy czyli szczerości wewnętrznej i tej pokazywanej na zewnątrz, im większe odchyły tym gorzej….
Co się ludziom usilnie dziś wmawia, że lepiej pokazać, wybić się na tle innych, niszcząc to co jest w zasadzie naszą mocą, siłą- czyli jedność. W grupie siła… Gdy kilka osób silnie połączy się na zasadzie otwartości, szczerości, absolutnej prawdy, w miłości…wówczas obierając wspólny cel są wstanie wybawić miliony…bo czas jest wielowymiarowy… Ziarenko zasiane po latach wyrośnie na silny dąb z licznymi gałęziami…. Hmmm gdybyśmy nie byli skłóceni, nie dawali się poróżnić, trzymali się opcji jestem Tobą a ty mną…jestem w każdym, potrafię zobaczyć siebie, poczuć siebie w każdym, czasem to boli gdy ktoś cierpi , bo my nie lubimy cierpieć, odczuwać trudnych emocji, ani widzieć trudnych rzeczy… Ale to że zasłonimy oczy lub odwrócimy głowę nie sprawi, że ‘oni’ znikną, że mój świat się uchowa od bólu i cierpienia, bo mój świat nie istnieje jak bańka oddzielona od reszty…prędzej niż później pęknie i ukaże swój związek z całością, także tą jego częścią, której się wypieram i wtedy będę musiał uznać swój udział-na plus lub minus w jego rozwoju…i stosownie ponieść konsekwencje. Takie jest prawo wszechświata dla wszystkich. Chyba, że nadal się oszukujemy, wtedy – nie dla mnie, ciebie 🙂 … tylko do czasu….
Magdalena