paź 12 2017
Ciemna noc duszy – wewnętrzne walki duchowe
Dużo się działo ostatnimi czasy i wiele informacji jeszcze się przerabia we mnie. Czasem jest tak, że doświadczamy siebie w nowej wersji a zamęt jaki się przy tym tworzy ciska nas w wir tak wielki, że przez jakiś czas kręcimy się jak listki porwane przez wicher namiętności i skłębionych emocji…dopóki nie ustali się na ile i na jakim etapie siebie jesteśmy…
Kochani czytelnicy, ten tekst jak i wszystkie moje artykuły są bardzo intymni przemyśleniami mojego osobistego świata, moich wymiarów duchowych i mojej biblioteki akaszy….. Jeżeli czujecie, że się z czymś tutaj nie zgadzacie lub wam coś nie pasuje –macie do tego prawo, nikogo nie zmuszam do siedzenie ze mną :), i nie zatrzymuję przecież w moim świecie…. Pragnę tylko nadmienić, że mnie uczono, iż będąc gościem w czyimś domu należy się zachowywać kulturalnie 🙂 lub po prostu można wyjść.
A teraz wracając do tematu, kiedy zbliża się jakieś wielkie wydarzenie w sensie duchowym, tzw. przeskok, który daje duże możliwości dla duszy ale jednocześnie niesie ryzyko, że się nie podoła, to często odczuwa się to jako wewnętrzną ekscytację przed doniosłym wydarzeniem. To troszkę porównywalne do odczucia małego dziecka czekającego na wycieczkę z rodzicami, nie wiemy jak będzie i co dokładnie się wydarzy ale mamy przeczucie, że to coś ekscytującego, i że otworzy przed nami nowy świat i pokaże nowe tzw. niezbadane lądy, odkryje nowe możliwości… I tak jest. Wraz z takim progiem, skokiem w nowy wymiar – jest to odczucie duszy, która wie, że stoi na progu przemiany i że jest to wielka szansa z czego płynie właśnie ta ekscytacja, wewnętrzna radość troszkę jak przy pierwszym zakochaniu, które też ma wibrację świeżej miłości, takiej bramy w lepszy wymiar samego siebie- bo każda miłość szczera i prawdziwa wynosi nas na wyżyny nas samych i pytanie tylko na ile jesteśmy gotowi by się utrzymać w tej wibracji gdy wkroczy do tego proza życia, czyli utrudnienia i zadziała energia przeciwstawna – naszych przyzwyczajeń, starej skorupy, starego ego, ja, które może się do pewnego stopnia skruszyć …i pytanie tylko brzmi do jakiego. W zasadzie każdy z nas przechodzi takie przemiany kilka dobrych razy w życiu i zawsze są one jakby wyjątkowymi bramami do wyższych wymiarów, pokładów duszy…jakbyśmy ładowali plecaczek nowym zestawem i to co się do niego trafi tym razem zależy w dużej mierze od tego jak się sprawdzimy w jakiejś mimo wszystko dla nas trudnej sytuacji życiowej, wymagającej wyboru, siły wewnętrznej, wstrzemięźliwości…zawsze jest to jakaś próba naszej dobrej woli, charakteru, tego trzonu prawdy i miłości ale w przejawie rzeczywistym- w doświadczeniu. I tu zawsze są niespodzianki, bo co innego myśleć o sobie, że się jest gotowym a co innego stanąć naprawdę na placu boju ze swoimi wadami, uzależnieniami, ze swoim małostkowym ja… I muszę przyznać, że za każdym razem gdy zbliżam się w swoim życiu do tego progu, który przejawia się wydarzeniami konkretnymi, zawsze zachowuję się w środku jak podekscytowane dziecko czekające na cukierka, i niestety zawsze zapominam, że ta wycieczka nie składa się tylko z samych cudowności… Wizja tego, a raczej przeczucie tego co jest za drzwiami przesłania mi zawsze to co trzeba zrobić żeby zdać egzamin, czyli hihi zapominam o teście, nauce, i praktycznym sprawdzeniu się. O tym, że mogę trafić na zestaw na tyle trudny- choć zawsze jest trudny, a jeśli jeszcze prosi się w środku o wiele, dusza chce specjalnie trudniejszego egzaminu, żeby sprawdzić siebie na ile jest gotowa, lub chce większego przełomu zamiast małych kroków …to często taką szansę dostaje… A wtedy cóż, nie ma taryfy ulgowej i to jest prawdziwa wewnętrzna wojna dobra ze złem, gdzie straty mogą być olbrzymie, na tyle duże, że czasem zamiast wzmocnić drzewo łamie się ono na pół… ginie jasność osądu, widzenia, nie słyszy się już wewnętrznego głosu, lub nie ma się siły by go usłyszeć …to tzw. ciemna noc duszy, o której pisało tak wielu świętych, kapłanów. Ale te wewnętrzne walki duchowe toczą nie tylko duchowni lecz każdy jeden człowiek. To walka duchowa twoja osobista, w której człowiek ma wrażenie, że jest czasem jak mały paproch nieznaczący i targany przez sprzeczne wichury, a zamieć się wzmaga i nie widać już światła, które dotąd jasno prowadziło…i wtedy szuka się rozpaczliwie czegokolwiek by chwycić się i przetrwać aby choć trochę zdrowego rozsądku, jakiegoś ładu-światła dotarło do zmęczonego i zakręconego umysłu, do rozszalałych emocji… To rozpaczliwa walka o życie i utrzymanie się na powierzchni… I wtedy wszystko czego się nauczyłeś dotąd lub myślisz, że opanowałeś, przerobiłeś już na sobie w życiu, czyli to jaki wydaje ci się że jesteś – np. wielkoduszny, cierpliwy, spokojny, łagodny, cierpły, szczodry, przebaczający, empatyczny, pomocny, życzliwy, szczery z innymi i sobą…zostaje poddane próbie. W tej burzy przetrwa tylko to co jest prawdziwie ugruntowane, to trochę jak wywołana reakcja o zagrożeniu życia- czy będzie nas wtedy stać na pomoc drugiemu gdy wszystko co dotąd widzieliśmy jako dobre będzie ukazane w opcji demonicznej, dobrzy zamienią się w złych, a ty już nie będziesz wiedzieć co jest prawdą dla ciebie? Czy ja i mój instynkt przetrwania zwycięży nad tym co pielęgnujemy rozwijamy w sobie podczas warunków pokoju…. Hmmm. Odpowiedź jest za każdym razem zaskakująca i bardzo indywidualna…a wynik nigdy nie jest przesądzony z góry, dlatego każda dusza czeka z taką ekscytacją, bo wie, że jak przejdzie próbę ognia i wyjdzie z niej zwycięsko to będzie lśnić w blasku chwały i będzie o krok bliżej swego ideału. To co się ugruntowuje w próbie ognia a raczej wychodzi na jaw, jest tym co bardzo mocno i głęboko rzeczywiście się w nas zakotwiczyło w ostatnich latach…to nad czym świadomie lub nie dusza nasza pracowała by przerobić i stworzyć nowego człowieka, lepszego. Przeważnie przerabiamy jakieś duże progi, programy rodowe, główne zatrzymujące hamujące rozwój linii rodowej błędy, przeświadczenia, nawyki, wpajane z pokolenia na pokolenie ….o których się mówi oni są tacy, u nich w domu tak się postępuje, u nich czci się taki model a taki… Ten test to wydarzenie, które wystawia duszę na próbę, w tym sensie, że stawia w sytuacji gdzie na jednej szali są zawsze rzeczy i ludzie, sprawy dotykające najbardziej istotnych planów, odczuć serca, ukrytych i spojonych z naszym kodem moralnym zasad. I nie ważne czy jesteśmy świadomi o jakie zasady do końca chodzi, gdy się zaczyna stoimy zawsze jak na pustym polu gdzie jesteśmy my sami i nasz dylemat… Coś co kochamy lub czego pragniemy, lub nam się wydaje, że nie potrafimy, nie chcemy bez tego żyć i nasze małostkowe ja, które nieco inaczej widzi tzw. korzyść i wspólnotę a także dobro wyższe…. Wyższe dla naszego niższego ja znaczy tylko moje i takie, które jest po drodze dla mnie, potrafi być szczodre i wybaczać gdy nie wymaga to od niego poświęceń, ani rozstań czy pozbycia się pozycji lidera….gdy natomiast czuje, że coś traci, wygodną pozycję, swoje wywyższenie-poczucie bycia lepszym od innych, przeważnie jednak głęboko skrywane (to jest ta pycha, która tkwi w każdym człowieku), wtedy buntuje się i wierzga tak mocno, że człowiek odczuwa to jako bardzo silny wewnętrzny sabotaż. A że każdy identyfikuje się ze swoim ego, odczuwa to jako atak na siebie i projektuje demony i zło na zewnątrz….nakłada demoniczne wizerunki na ludzi, sytuacje z nimi związane i osądza i jeszcze raz osądza swego brata, kolegę, przyjaciela, rodzica… I tak jego własne demony cieszą się w środku, że wygrywają próbując ugruntować stare szlaki, nawyki, myślowe tendencje samoobrony. To prawdziwa noc dla duszy. I każdy sobie myśli dopóki tego nie doświadczy, a co tam, pestka, tak jestem silny i taką mam wiarę i pomoc w Bogu, w swoim rozumie, w jakiejś personifikacji Boga, że wydaje mu się iż jest niezwyciężony. A potem ten kto jest najbardziej pewny siebie okazuje się niestety zarazem najmniej przygotowany, bo pycha jest przeważnie ślepa i mało przewidująca, a pokora jest zawsze czujna i otwarta na naukę… I stąd gdy mój test nadszedł, okazał się dużo mniej wzniosły i świetlisty niż sobie wyobrażałam…. To jak zagubienie totalne, gdzie się już nie wie czy się jest tym czy tamtym i co stanowi o tym kim jestem bardziej demonem czy bardziej jednak człowiekiem w sensie wyższych wartości. Rzeczywiście wówczas wtedy to czego dusza się najbardziej trzyma by nie wyrwało jej z korzeniami to ten poziom hary, czyli gwiazda rdzenia, intencja najczystsza…i to co zdołała naprawdę sobie wypracować dotąd jako oręż przeciwko swojej ciemnej stronie. I cóż tam znajduje? Każdy co innego, ale zawsze test i walka toczy się o najwyższą stawkę dla duszy i jest bardzo ważny, zatem trudny. To w co wierzy się niezbicie czyli wiara, której żadna wątpliwość podsunięta, wątpiąca myśl, myśl rozpaczy, oszustwa, podburzenia nie jest wstanie zachwiać. Na przykład myśl o tym, że istnieje altruistyczna pomoc, serce niezwyciężone-jego ideał wzór, że jest coś takiego jak światło nie gasnące w każdym człowieku, i czystość nienaruszalna, która jest w zasięgu myśli i serca każdego… Każdy ma jakąś swoją myśl, wibrację wyższą, na której bazuje w tym trudnym momencie i która trzyma duszę w kręgu światła, podtrzymuje, gdy płomień nadziei przygasa bądź gdy ciemność zalewa wszystko… Czego trzeba by wytrwać, ufff dobrej woli, zdrowej samokrytyki w miejsce osądzania świata i innych oraz ogromnej pokory w sercu. Bo grunt to rozpoznać, że to co demonizuje zewnętrzne przejawy wychodzi ode mnie, to jak z tą belką w oku bliźniego… I doprawdy mało kto do dziś zauważa, że ten sam mechanizm jest aktualny i żywy w osądzaniu wydarzeń i naszych przyjaciół, znajomych…najpierw uderzamy kamieniem a dopiero potem ewentualnie- i to już dużo jeśli tak się dzieje- patrzymy na swoje wady…
To zadziwiające jak nasza ciemna strona czyli my, bo nadal żyjemy niejako w światach pomiędzy i walczymy o ugruntowanie się w nas świadomości chrystusowej, iskry Bożej, to zadziwiające jak się budzi w nas i jak głęboka osadzona jest ta ciemna strona- nasze samolubne programy, najciemniejsze instynkty przetrwania…gdzie ku zdziwieniu i szokowi innych ludzi dorosły mężczyzna wypycha dziecko z pędzącego pociągu by samemu przetrwać… I to jest skrajny przykład gdzie dusza ponosi porażkę w walce ze swoją ciemną stroną. Najgorsze chyba o ironio jest to, że każdy z nas wie jak uciążliwie żyje się z wadami drugiego człowieka, jak bardzo to potrafi przeszkadzać i ranić nas…a mimo to nie widzimy, że receptą na to jest usilniejsze pracowanie nad swoimi wadami i szukanie ich u siebie dzień po dniu na nowo…bo wad innych nie przepracujemy za nich, ani krytyką ani wytykaniem- często zaś efekt będzie odwrotny…. Ale swoje wady – swoje możemy zmniejszać, usuwać, eliminować, szlifować trudem i pracą by wszystkim żyło się lepiej i nam samym, to jak usuwanie ciężaru i gruzu z mieszkania…jak inni zobaczą moją pracę i jej efekty to zaczną się na niej wzorować, bo zapragną tegoż dla siebie i to jest ta droga, która buduje… Demotywator powiedziałby zapewne- ale ilu podejmie wysiłek i czy warto gdy inni nie będą się trudzić? Samo pytanie już ujawnia pod wpływem jakim dusza się znajduje i ile ma jeszcze do przepracowania, zrozumienia… Dopiero szersze spojrzenia ujawnia drogę, której nie da się pominąć, a którą każdy musi chcieć sam podążać.
I piękna jeszcze myśl na koniec przeczytana gdzieś po drodze…czy to, że kusi nas zło, że walczymy z ciemną stroną usprawiedliwia naszą przegraną? Nie, bo mamy rozum i wolną wolę by wybierać dobro lub zło… Rzucić kamieniem lub spróbować spojrzeć na siebie tym okiem osądu- oj oj, a to boli bardzo, bardzo…. I tak wykręca w środku nasze demoniczne ja, że zrobi wszystko by nam pokazać odwrotne lub zaszantażować albo na koniec tzw. dokopać gdy już czuje przegraną… Wtedy możemy się przez chwilę bardzo źle czuć, ale głównie na poziomie fizycznym, bo duchowe już wygrywa…. I gdy wychodzi zwycięsko z próby wówczas przywraca nam oczyszczone przestrzenie, przynosi uwolnienie i spokój wewnętrzny, jasność oglądu, poczucie lekkości i takiego wewnętrznego rozświetlenia, że przez jakiś jeszcze czas mamy ważenie, że chodzimy jak w Niebie, lub bajce jak kto woli :).
Czy mnie się udało? Uważam, że nie tak jakbym chciała… Sobie postawiłabym raczej mierną, na szczęście poziom duchowy nigdy nie spisuje na straty ale zawsze daje szansę na poprawę… Co przyniosła zatem moja sromotna porażka? Niezbyt chwalebny obraz swojej postaci i rzeczywisty obraz tego co ma się jeszcze do przepracowania, co wydawało się, że już się umie, i ma za sobą a jednak było tylko domkiem zbudowanym z piasku na plaży… Dlaczego jednak żadna porażka nie jest nią do końca, bo nawet ona przynosi wielkie dobro. Po takim starciu, nocy duszy…pokazuje marność wyobrażenia o własnej wielkości, pokazuje jak bardzo jednak jesteśmy pyszni, pokazuje na ile naprawdę potrafimy być wielkoduszni- bo to nie problem mieć wielki gest gdy się jest bogatym, ale gorzej gdy liczysz każdą monetę by starczyło ci do pierwszego… O drodzy czytelnicy, gdy przejdziecie taką wewnętrzną walkę to goła prawda i wstyd zalewa najpierw duszę, a łzy pokory i zażenowania płyną ciurkiem po umęczonej twarz…. I prosi się o wybaczenie wielu i przeprasza w środku – i to jest prawdziwym oczyszczeniem dla duszy. A zarazem błogosławieństwem, bo skruszona dusza to taka, która już idzie właściwą ścieżką we właściwą stronę, to taka która podnosi się ale nie po to by stać i puszyć się w poklasku własnych zasług ale by obudzić się do prawdy o sobie – a nie ma innego czy ważniejszego celu niż ten- poznanie Siebie to wyzwolenie.
Magdalena