lis 08 2018
Drogi, metody, ścieżki duchowe i nasza ich ocena
Nie da się wlać wody krystalicznie czystej do brudnego naczynia i zachować ją w tej jakości, wypić i się nie rozchorować. Nie da się przyjąć czegoś do siebie jeśli nie mamy na to miejsca albo nieuporządkowane wnętrze, gdyż wówczas zagubimy jakość tego co wchodzi albo woda stanie się mętna pod wpływem starego osadu. Wielu wielkich myślicieli, mistrzów, uczonych odkrywa przed nami swoje doświadczenia oczyszczania siebie na przestrzeni lat, dobytku pracy wewnętrznej, byśmy mogli przygotować świątynie swego ciała na wlanie mądrości źródła. Wszyscy oni stopniowo, z mniejszą lub większą odwagą i poświęceniem wypalają swoją starą naturę, nawyki, upodobania, tzw. chciejstwo będące na smyczy zmysłów… By zrobić miejsce na to co subtelniejsze, co nie może być odkryte, odnalezione i odczute gdy pierwszeństwo ma nasza ludzka natura z jej słabościami, namiętnościami, ciężkimi energiami. To troszkę jak z medytacją po tłustym obfitym posiłku, gdy z pełnym brzuchem staramy skupić się na kontemplacji Boga, a nasza niższa natura ciągnie nieubłaganie do snu. W tej prawdziwej drodze zrzucania tzw. starych szat, wypalania siebie, by mógł zrodzić się nowy Ty, łatwo o nieporozumienia, błędy wynikające z nadgorliwości, która czasem umyka w swej niecierpliwości radom serca. Każdy ma prawo i powinien w sowim tempie w odniesieniu do swoich warunkach życia, świadomości, kultury kraju, w którym żyje, statusu społecznego, obowiązków i zależności dążyć w sercu do tej odnowy. Warto tu jednak podkreślić, że nie każdy musi być męczennikiem, nie każdy musi być eremitą czy ascetą czy wegetarianinem, nie każdy musi żyć w celibacie i nie każdy musi żyć w ubóstwie… Nie oznacza to, że nie powinniśmy sami wymagać od siebie jak najwięcej, jedynie to, że nie da się przyłożyć jednej miary dla każdego, tak, dla każdego da się uszyć nowe ubranko, garnitur, ale nie każdy musi chcieć taki sam krój, a już na pewno nie na każdego będzie pasować ta sama miara.
Czasem wydaje mi się, że pomimo opieszałości i tzw. wadliwości natury ludzkiej, lenistwa i naszej powolności w drodze do Domu, więcej krzywdy i szkody niż sama opieszałość sprawia nadgorliwość źle rozumiana. Nie da się pod groźbą śmierci, biczowania, katuszy, zmusić kogoś do miłości, nauczyć kochania… A przecież wszyscy mamy odkryć tę największą i najbardziej szlachetną prawdę naszego pochodzenia, że cała wielkość i magia, całe uzdrowienie i mądrość ma swoje wzniosłe źródło w Miłości, mniej lub bardziej rozrzedzonej w zależności od tego kto w jakim stanie utrzymuje na dziś swoje naczynko. To na ile jesteś wstanie przyjąć doskonały dar – w jakiej jakości, zależy od ciebie, od myśli, emocji, uczuć jakimi żywisz się na co dzień, to one są świadectwem twego ja- pokazują czemu służysz i w jakim stopniu jesteś więźniem …swoich bodźców- chciejstwa czy to mającego podłoże bardziej logiczne czy bardziej emocjonalne. Później jak w tęczy mamy barwy-efekty naszych ciągutek- ambicja, błędnie pojmowana miłość, namiętność, pycha, wyższość, większa wiedza, inteligencja niż inni, zawsze jakaś wyjątkowość na tle-bo bez tła po cóż miałoby istnieć porównanie? Wszystkie te ciągutki są jak konie zmysłów w hinduizmie, które ciągną nasz rydwan –nieraz bezmyślnie i bez opanowania, a rezultatem jest miejsce w jakim jesteśmy w życiu, na ile trzymamy lejce…na ile jesteśmy woźnicą a na ile tylko bezwolnym pasażerem? I otóż każdy z wielkich myślicieli, mistrzów pokazuje rozjaśnia nam drogę poprzez swoje doświadczenia, ujawnia jak opanować te konie naszego rydwanu życia- naszego ja. Następnym zaś krokiem jest nie tyle świadomość opanowania, co funkcjonowanie pomimo rydwanu, wznieść się ponad to co ziemskie, zmysłowe… I tu zaczynają się schody. Z pewnością niewiele dusz funkcjonujących i uwikłanych w rzeczywistości dnia codziennego może sobie pozwolić na to by wysiąść z tego rydwanu, ba nawet być może nie powinno. Nie każdy urodził się by być mnichem i żyć w oddaleniu od świata, nie każdy musi cierpieć i znosić ból fizyczny – to droga tzw. dla elity… Bo gdy już myślisz w tych kategoriach, że są lepsze i gorsze drogi do Boga, lepsi i gorsi synowie, to znaczy, że ty nadal masz jakieś swoje koniki w rydwanie, swoje ukochane rumaki, ogiera ukochanego w rezerwie, którego nie umiałeś się wyzbyć bo był drogi twemu sercu… I nie potępiam twego przywiązania, tak jak ty nie powinieneś potępiać mojego. Bo czymże różni się twoje przywiązanie do wyższości poprzez duchowość i myślenie o sobie, że jesteś elitą w armii Boga od mego myślenia, że jestem elitą tego świata materialnego, księciem, czy potentatem, najlepszym strategiem tego świata :). Ludzie i ich podziały… Zdaje się, że nawet na najwyższych poziomach drabiny ciężko się pozbyć najgorszej cechy- porównania… Chcesz być mentorem dla innych – bądź nim, według mnie jednakże najwięcej dobra i największy plon jest wstanie rzeczywiście zebrać ten, który uniży siebie. I znów wracamy do punktu wyjścia- największą pułapką jest samo uniżenie, które tu może stać się wabikiem dla wywyższenia- hmmm wielu fanatyków tworzyło sekty i kościoły pod swoim przywództwem, wielu zaciągało się do kościołów wykazując swą wyjątkowość poprzez praktyki oparte na bólu, cierpieniu i wyniszczeniu ciała- to są wszystkie teorie doprowadzone do ekstrema, to błędnie rozumiana ścieżka, to zawsze szukanie wyjątkowości, to w końcu chęć poczucia, że jest się wyjątkowym w planie Boga i wyjątkowo kochanym- to chyba najgorsza pułapka na drodze. Myślę, że każdy w nią mniej lub więcej wpada, wdeptuje, nie miarą jest jednak czy się ubrudzisz błotkiem po drodze- bo to nieuniknione, lecz na ile potrafisz przed sobą się przyznać, że brniesz w gównie po uszy jak cała reszta. Jeśli wybierasz drogę poświecenia siebie w cierpieniu i znoju by wywyższyć Chrystusa w sobie – to piękne i heroiczne, jedna z trudniejszych dróg, lecz nie idzie się nią po to by kłuć innym w oczy swoim poświęceniem i cierpiętnictwem, nie masz epatować swoim bólem by inni czuli się przy tobie jak dno. Zawsze trzeba uważać by swoją tzw. duchowością nie przytłaczać ludzi, miarą mistrza jest w pewnym sensie jego niepozorność, niewidzialność, zwyczajność… Bo czyż nauczyciel czuje się lepszy od dzieci w szkole tylko dlatego, że ma więcej lat a przeto dojrzałości?
Osobiście szukam nadal i wiele lat już studiuję nauki doktorów kościoła, świętych wschodu i zachodu, starając się nie wyróżniać nauk jednych nad drugich by nie zamknąć bramy dla doświadczenia i mądrości, by nie utknąć w opcji – moja, jego miłość do Boga zasługuje na więcej, ten jest bardziej wyjątkowy, a tego miłość do Boga jest lepsza, ten ma większe chody, lub lepsze dojścia… To wszystko kwestia szufladkowania, które w pewnym sensie nie pozwala wziąć tego co dobre od każdego, skorzystać z pięknej spuścizny i darowizny dla nas na zasadzie nie oceniania tzw. boskości czy mistrzostwa. Nadal szukam, błądzę, uczę się i oby chęci mi starczyło do końca :), z wszelkich cech jak dotąd poznanych najbardziej, jednak moje ja ceni sobie pokorę- największą nauczycielkę z możliwych.
Poczucie winy, lub postawienie poprzeczki zbyt wysoko, ukazanie całej drogi nie jest tym, co powinno się pokazywać od razu, nie przytłacza się 1-klasisty wizją nauki przez kolejne 20lat żeby potem iść do pracy i dalej się kształcić i tak do śmierci :). I nie chodzi tu o kłamanie lub nie ale o sposób przedstawienia prawdy czy też prowadzenie, jest piękne powiedzenie, które towarzyszy mi w tym życiu- dzięki, Bogu, że całe doświadczenie nie jest nam dane na jeden raz. Każdy jest w tym teraz które jest, ani gorszym ani lepszym, wszędzie można pozwolić sobie na wdzięczność Istnieniu, wszędzie można narzekać na Boga i wszędzie można go chwalić.
Ile umiejętności trzeba by motywować człowieka we właściwym kierunku duchowym –nie zniechęcając go przy tym, ukazując cel tak wysoko, że nie sposób go dosięgnąć, lub drogę która jest jedynie znojem i niemożliwością do przejścia. Nie można wymagać poświęcenia bez miłości, poświęcenia w imię czegoś czego się nie pojmuje a nade wszystko nie można wzbudzać odczucia, że jest się niewolnikiem drogi…jedynej opcji drogi, z której nie ma wyjścia. Jakże często doktorzy, badacze duchowości z punktu logiki, naśladownictwa, kopiowania ‘wiernego’, gubią się nie biorąc pod uwagę drogi serca, która zawsze zakłada, że każdy może iść w swoim tempie, nie gorszym niż twoje i na własnych zasadach. A kiedy i w jaki sposób dotrze tam gdzie wszyscy się spotkamy to jego wybór… Pozwólmy każdemu doświadczać takiej jakości wody źródlanej na jaką jest gotów, takich jej aspektów i przejrzystości jaką jest wstanie i chce przyjąć. Jeden nade wszystko może pragnąć doświadczyć odcieni ubóstwa, drugi, poświęcenia, inny, miłości bez granic, trzeci miłosierdzia, tyleż pięknych aspektów i każda jedna cnota doskonali pozostałe, nie musimy skupiać się na wszystkich lub na tej którą ktoś nam narzuci. Każdy trafia na takiego mistrza jakiego potrzebuje… Jeden ma oddychać praną w Himalajach a inny uczyć się kochać ludzi w betonowej dżungli biurowców na Manhattanie- i co myślicie może, że pierwszy ma trudniejszą lub bardziej szlachetną pracę duchową od drugiego? A guzik 🙂 🙂 :).
Dlaczego przy całym duchowym rozwoju lub drodze zapominamy, że przecież ktoś musi tu być, pracować, funkcjonować w zwykłej szarej codzienności, komunikować się z ludźmi, pośredniczyć, pomagać podejść kawałek, ileż funkcji potrzeba i dusz byśmy mogli wzajemnie się uzupełniać, wymieniać podciągając jedni drugich do góry lub przeprowadzać przez tylko nam znane pola na bezpieczne tereny… W każdym gospodarstwie potrzebny jest i odźwierny i woźnica i poganiacz i służący :), dlaczego nie widzimy, że największy z mistrzów może być tym który wraca ostatni bo musiał wszystkim pokazać drogę do tego mostku, który został nietknięty a przez który można przejść na drugą stronę, do lepszego wymiaru wspólnego świata. I nie znaczy to, że musiał tam zostać, lub że nie rozwinął się duchowo, że jego dusza jest uparta lub ślepa, leniwa czy serce jego zbyt mało gorliwe w miłości, wręcz przeciwnie, nasza ocena jest tak niepewna, mylna i po prostu zaciemniona przez umysł, który widzi tylko z jednego poziomu, że nie uchodzi nam oceniać duszę przebywającą w danym ciele. Być może dzięki jego opieszałości tudzież temu co my nazywamy lenistwem duchowym tak mało widząc, teraz siedzimy w lepszym wymiarze ciesząc się lekkością, lepszą przyszłością dla naszych duchowych rodzin, niż gdyby on nie pozostał i nie wykonywał tej roboty w tych ciężkich, niskich, powolnych materialnych przestrzeniach. Nie każdy kto biega po polach elizejskich w blasku ‘białych skrzydeł’ zasługuje na większą chwałę niż ten który robi za konia pociągowego w kopalniach świata…
Podsumowując, czytając każde nauki, słuchając wielu mistrzów, zawsze warto pamiętać o ogromnym szacunku jaki powinno się żywić dla każdej czującej istoty, zawsze pamiętając, że naprawdę nie wiemy z kim mamy do czynienia, z niższą, wyższą istotą, mniej lub bardziej ubogą duchowo, po prostu z sobą…
Namaste…
Magdalena