Kiedy człowiek zatrzyma się i nauczy myśleć z Bogiem, oddychać z Bogiem, poruszać w Jego nieprzemijającej Obecności, wtedy zacznie chodzić we własnym Niebie- Królestwie Niebieskim na Ziemi. Nie ma innej drogi ani powodu naszej bytności Tu. Sposobów i narzędzi Pan pozostawił na Ziemi dla swych dzieci wiele, leżą jak zabawki rozrzucone w piaskownicy na placu zabaw. Wielu myśliciel przechadzało się tędy, ślady ich myśli drgają w przestrzeni jak nić przewodnia, są jak szczeble drabiny, z której można skorzystać. Odwieczne Prawdy płyną wprost z Umysłu Boga- Ojca zlewając nieprzerwanie na nas światło, myśli pełne inspiracji-oświecenia. Lecz naszym zadaniem jest je łapać, chwytać i wciąż przyswajać- to nasza jedyna żmudna praca z niższą osobowością naszej Natury. Zanim dogrzebiemy się do świadomości Zjednoczenia, i połączymy w sobie niższe i wyższe i tym samym zaczniemy czuć się tym kim Stworzyciel nas stworzył, wtedy nastąpi owo chwalebne 'Przeniesienie’.
Przytul mocno to co odstaje, nakarm głodnego, dzieckiem w Tobie przywitaj dziecko w Nim w Niej. Jak dziecko zapominaj szturchańce, jak dziecko wracaj do zabawy, jak dziecko przyjmij nowego i starego. Bez doświadczenia wspólnoty stale jesteśmy Eremitą, który może utknąć w jednej wersji rzeczywistość, naprawiając własny plan w nieskończoność, dopóki nie uzna brata-z jednego domu w człowieku.
Jako twórca i odbiorca rzeczywistości-świata w jakim się poruszamy musimy umieć rozpoznać swoją małość i wielkość, swoją wielowymiarowość- nieskończone połączenie -które prowadzi do Jednego. W jednym mamy swój początek, w jedności stoimy na wieki. Odpowiedzialność nasza zostaje za każdy twór, czyn i słowo, myśl i uczucie, za drogi które po sobie zostawiamy, za dziedzictwo, za jakość przyszłości. Ale skupiając się na tym co Tu i teraz, cały wszechświat w nas tańczy, i trzeba podjąć wysiłek by go pojąć i uporządkować. Każda nauka ma swój kres i przychodzi czas sprawdzenia w praktyce. Podajmy sobie ręce…
Skoro zewnętrzny świat jest wynikiem naszych poglądów, a nasze osobiste światy są wynikiem indywidualnych przekonań, to pytanie brzmi, dlaczego świat nie jest Rajem? Co przed sobą ukrywamy, czego nie chcemy sobie uświadomić?
Właśnie po to jest doświadczenie, ono jest uświadomieniem, że błądzimy z dala od Domu, ono jest wezwaniem, jest korektą i drogowskazem. Jest środkiem naprawczym, busolą korygującą kurs, metodą, narzędziem sprawdzającym stan wymyślony z faktycznym.
Na zgliszczach starego nowe musi powstać, stare rozkłada się, odchodzą nasze maski, kłamliwie zbudowane na potrzeby zaspokajania naszych kaprysów. Twór, który powstał wskutek nakładania na siebie masek, wielu, zbyt wielu masek stał się jakby potworem pożerającym samego siebie. Narosła ogromna narośl, jak obrzydliwa kreatura z wieloma twarzami osobistych piekieł, w których się poruszamy, funkcjonujemy jak więźniowe własnych wizerunków. Nie dość, że tymi wizerunkami stykamy się z innymi, to jeszcze nie potrafimy bo nie chcemy się z nich wyzwolić i pozwalamy dręczyć innych i siebie temu wielowarstwowemu potworowi. Trzyma on nas na wielowątkowej smyczy, na końcu każdej jest obroża, która jakże nas pociąga, bo któż odmówi włożenia ciężkiej cennej wysadzanej kamieniami kolii, nawet jeśli zostawia sińce na szyi i przydusza, ale ten podziw, ten blask, ta bezcenna uwaga, którą dzięki niej osiągamy w oczach innych- to cena niezbyt wielka dla mnie. Ale czy na pewno jasno oceniam sytuację i widzę dobrze co na co wymieniam. Czy aby na pewno po przyjęciu gdy wracam do domu i odkładam kolię, radość i poczucie satysfakcji we mnie trwa, czy jest to na tyle głębokie że zapewnia mi trwały spokój, równowagę, głębokie poczucie właściwego poczucia porządku w moim życiu. Czy po kilku godzinach euforia przeradza się w dobrze znany koszmar, a ja czuję się jak narkoman, którego dręczą niepokojące wizje i lęk, stałe poczucie zagrożenia- to efekt chwilowego , każdorazowego odstawienia własnej maski, masek, próby wyzwolenia duszy od tego czemu ją kawałek po kawałku sprzedawaliśmy, oddawaliśmy w życiu, chętnie przyjmując kolejną obroże kolię, nie zastanawiając się nad pierwszymi symptomami bólu jaki powoduje… do momentu gdy uzależnienie było na tyle silne, że zaślepiło zdrowy rozsądek- głos ducha, wewnętrzny głos z prawdziwą wersją nas samych łączący. Teraz te maski tak chętnie nakładane, dla zabawy zrazu, dla zaimponowania innymi, dla podobania się przyjaciołom, dla pocieszenia własnej rozpaczy stały się jak skorupa silnie zaciskająca się wokół duszy, tworząca ciasną przestrzeń tych samych zdradliwych scenariuszy, jak uliczki kręte i ciasne prowadzące wciąż do nikąd, w te same ciemne zaułki, tylko dekoracje zmieniają się po drodze, nowe ozdóbki, zanęty, coraz bardziej jaskrawe i nachalne, bo stare już nie pociągają tak silnie.
Wyczyszczanie nieprawidłowości, błędnych wzorców nie jest procesem jak nam się wydaje od do. Nie zajmuje raptem parę lat i już mam z głowy, to stała praca. Kiedy już raz sobie dobitnie uzmysłowimy, że kuchenkę będę czyścić do końca życia po każdym gotowaniu, to będę mniej się buntować i zamiast marnować energię i wysiłek na narzekanie, złoszczenie się i sabotowanie własnej pracy, uznam to za normę jak umycie ciała czy inny element rzeczywistości. Rzecz w tym, że w większości uważamy, że to co w środku nas nie widać- więc nie ruszamy, inni nie zauważą więc nie ma się czym martwić. Zupełnie nie łączymy faktów, że właśnie to co w środku tworzy całe wysypisko brudów na zewnątrz, nie starając się zrozumieć jak tworzymy te śmieci, procesu kreacji, utykamy w końcu w życiu pod naporem złogów i tworzą się tzw. zastoje konieczne- warunki zewnętrzne, które zmuszają nas do zobaczenia dlaczego myślę-postępuję błędnie. Niby oczywiste, a jednak na co dzień prawie nikt, lub bardzo mały odsetek ludzi umie, chce zadać sobie trud budowania rzeczywistości na przesłankach wynikających z prawidłowych wewnętrznych impulsów. Innymi słowy kiedy moralność, to co w środku jest pionem jak ściana nośna budynku, fundament domu, coraz bardziej odbiega od spójności naszego postępowania- budowania w życiu, tym szybciej wszystko runie. Stąd można by powiedzieć, że ludzie o wyższej wibracji, nieskazitelnej postawie, szybciej odczują wszelkie odchylenia, bo sygnał szybciej dojdzie i bezpośrednio, natomiast ci co mają zapchaną skrzynkę pocztową spamem własnych myśli i błędnych postaw, często nie potrafią dogrzebać się w sobie odpowiedzi na pytanie- co jest właściwe? Przyglądając się współczesnemu społeczeństwu i temu jak ludzie w nim funkcjonują łatwo dojść do wniosku, że nie rozpoznajemy już co jest świętą nienaruszalną wartością w nas, której nie tykamy choćby nie wiem co. Stąd tak wiele odchyleń od tzw. normy lub pytań w stylu co w ogóle jest prawidłowemu wzorcem. Dlatego tak wiele sytuacji drażniących, rażących nasze poczucie sprawiedliwości, i raniących dogłębnie wzorce, które są i powinny być święte teraz wypływa na zewnątrz w sytuacjach i wydarzeniach w kontaktach z ludźmi, w mediach. Wszystkie nasze wzorce ulegają weryfikacji- uwypukleniu, wyostrzeniu, wydobyciu z podwalin nagromadzonych myśli popartych czynami, które zamieniliśmy z kolei na doświadczenie. Gdy negatywny wzorzec zamieniamy poprzez czyn na doświadczenie i utwierdzamy w sobie poprzez zaklepanie jako coś prawidłowego, bo wyszliśmy z tego z korzyścią dla ego, wówczas powstaje zapora- większe skrzywienie na drodze duszy- która może tworzyć większą karmę dla całego rodu wikłając na całe pokolenia-wzorce przekazujemy dzieciom.
Otóż rzeczywiście okazuje się, że mieć instrukcję jak coś zrobić a dobrze skręcić rower to jednak jest różnica. Znać drogę a nią podążać jak mówią… I tak jest teraz z nami na Ziemi. Najpierw zastanawialiśmy się czy w ogóle zobaczymy do czego powinniśmy dążyć i czy jesteśmy w stanie zjednoczyć się wspólnie w tym jednym celu świadomości. Potem gdy zaczęło już nam trochę świtać, że coś jest nie tak z naszym życiem, to zaczęliśmy się zastanawiać w jakim kierunku idziemy i zatrzymaliśmy się nad przepaścią. Teraz zastanawiamy się co to jest to lepsze życie i jak je osiągnąć, oraz że nie da się go osiągnąć tylko dla siebie, lecz jest ono zdobywane dla wszystkich. Innymi słowy jedziemy razem na tym wózku.
Zdaje się, że dopiero zaczynamy odkrywać jak trudno jest poznać samych siebie, co jest nieuchronnym elementem zmiany, i jak ciężko jest wyjść z nałogu bycia starym sobą bez motywacji, pomocy, upadków i ciągłego wstawania. To rzeczywiście droga przez mękę dla duszy, tak surowy jest teren, wręcz nieprzyjazny i tak nieprzyjazna droga. Ale pociechę stanowi fakt, że nikt nie jest sam w tej drodze i dzięki Bogu zwycięstwo nie tyle zależy od naszych umiejętności co od dobrej woli, chęci podnoszenia się ale głównie zaufania Darczyńcy. Darczyńca dzięki Bogu jest nie z tego świata, więc nie ulega naszym tzw. złudzeniom, nałogom i iluzjom naszych różnych wersji siebie. Jest to bardzo pocieszająca myśl zważywszy jak trudno jest tonącemu uratować się samemu. Nie warto się też łudzić, że mamy całościowy i kompletny obraz sytuacji, bo gdyby tak było, to liczylibyśmy tylko na siebie, a stąd wyjścia nie ma- ślepe uliczki własnej wyobraźni, ta sama w koło odgrywana tragedia, lecz inni aktorzy, te same zawody, porażki i nieuchronne straty, ból i śmierć. Proza życia- nieustanne scenariusze- wydawać by się mogło, że jesteśmy ciągłymi aktorami z nigdy niewygasającym kontraktem na scenie…koszmar. Ale żeby nazwać małość i marność trzeba najpierw rzeczywiście odczuć jej koszmar. Stąd wybijamy się i szukamy, szukamy lepszego sposobu, innego pokarmu, lepszej drogi.
Część z nas nosi już w sobie nie w pełni jeszcze rozbudzone ale już niejasne rozpoznanie, że chce tego innego, pełniejszego życia i jego owoców i pragnie zdobyć je dla siebie, tym samym zdobywając je dla nas. I tu zaczynają się schody. Dla jednych schody, dla innych drabina, a dla innych jak ja to nazywam trampolina. Jednym skokiem przedostać się poza chmury zwątpienia, dogmaty, małostkowość natury ludzkiej i błędne wierzenia- to heroiczny wyczyn- z pewnością były dusze, którym się udało, ale to jak ci olimpijczycy co łamią rekordy i udowadniają, że da się…cała reszta przyzna, że wysiłek jest trudny, zbyt trudny i raczej odpadnie wracając do drabiny.
Okrężna droga – schody do Nieba, to miłosierdzie wobec naszych słabości. Gdybyśmy oceniali siebie według naszych standardów, ludzkość już dawno skazana byłaby na wyginięcie, dzięki Bogu jak już mówiłam, Darczyńca nie jest z tego świata, i ma inną miarę Miłości niż nasza. Zmienianie siebie, odkłamywanie siebie, zwał jak zwał, po prostu odnajdywanie prawdziwego siebie – to jak wykopaliska archeologiczne, im więcej fragmentów odkrywamy, tym większy sens ma całość a nasze pochodzenie przestaje być tak mgliste. Im więcej poznajemy, rozpoznajemy, tym mniej miejsca pozostaje w nas na zakłamanie, czyli przestrzeni dla królestwa ego. Im dłużej i częściej zagłębiamy się z tęsknym spojrzeniem w głąb naszego prawdziwego królestwa Bożego, tym bardziej niejako uwierzytelniamy je dla siebie. To TY jesteś Królestwem Niebieskim, a wszystko co nim nie jest, po prostu nie jest tobą, lecz zakłamaniem, iluzją którą wytworzyłeś by podtrzymać sen o samotności i oddzieleniu.
Stoimy więc z tą motywacją gorejącą w sercu i palącą chęcią wyrwania się do Nieba, lecz jak to jest z zapałem poczatkującego , okazuje się wkrótce, że jednym susem nie zawsze się da, i że droga wymaga potu, udręki, płaczu, żalu, skruchy ale głównie Wybaczenia. Rozpoznajesz wtedy jak bardzo poranione masz serce, ile drzazg i drutów kolczastych w nim tkwi, i nieraz wydaje ci się, że rozpuszczenie tego jest niemożliwe, i poddajesz się w drodze do Nieba, zamykasz serce, odmawiając jemu, jej, temu człowiekowi i sobie przebaczenia. I nieraz wydaje się, że stoisz pokonany, zażenowany porażką, obarczony wstydem i bólem, i już więcej nie chcesz zawołać. I tu wrzucamy bieg wsteczny, zatwardziałość serca to brama zamknięta do naszego Nieba, nie chcemy już czuć bólu i upokorzenia, pycha triumfalnie podnosi swój zwodniczy łeb węża i syczy na wszystko wkoło z wściekłością… Tak się upada. Ale nie martw się, to nie koniec jeszcze, upadłeś- jak my wszyscy, to nie znaczy, że nie możesz powstać, podaj swą dłoń, wyciągnij ją raz jeszcze, razem się podniesiemy, być może jako jedni z ostatnich, być może w niezbyt chwalebnej godzinie, ale tylko pycha porównuje, odrzuć te myśli, bo one utkały tu twoje więzienie pełne porównań, lepszych i gorszych ludzi, tych bardziej i mniej doskonałych, tych zasługujących i tych nie. Odrzuć te stare bezużyteczne rzeczy do lamusa i podnieś wzrok wyżej, niech ogarnie horyzont, tam wyżej tego nie ma, tam jesteś Ty i Bóg. A skoro to widzisz, to znaczy, że już tam dotarłeś, tylko teraz rozgrywasz tę drogę w czasie- to twoja nauka, to twoje skarby, każda łza- wybaczenia i bólu, każda ulga i westchnienie- to twoje zwycięstwo- cenna perła, która przypomni ci Twój Dom. Nie ma nic bardziej wartego zdobycia na tym świecie niż zwycięstwo nad samym sobą- nad tym małostkowym obrazem siebie, w który zainwestowaliśmy naszą wiarę, nadaliśmy mu moc karania nas i zarządzania śmierci… Kochani to nie my, to nie ty, to nie ja…
Gdy padasz w drodze zmęczony i myślisz, że nie stać cię już na więcej, pomyśl, że to nie od twoich umiejętności zależy powodzenie, ale od tego jak bardzo zdasz się na Niego, oddasz ego -swoją malutką nikczemną kopię prawdziwego Ciebie, w ręce Tego, Który pamięta Ciebie, nie zapomniał jak ty. Dlatego właśnie jesteś uratowany, jesteśmy uratowani, im bardziej potrafimy zdać się, zaufać, zaprzeczyć temu, że rozumiem i wiem (widząc dokąd mnie to doprowadziło) i oddać wszystko w Ręce Ducha tym szybciej i bezboleśnie dotrzemy do własnego Nieba. Prawdziwa lekcja pokory…. Choć brzmi prosto, jak kochanie drugiego człowieka brzmi prosto- każdy kto przeżył jesień życia wie, że to wymaga siły większej niż własna. Bo ta miłość nie pochodzi od żadnej maski i nie ma swego ograniczenia, przepływa swobodnie gdy jej nie blokujemy, wpuszczamy, otwieramy drzwi szeroko. Ale któż śmie otworzyć drzwi szeroko zrazu, i bezbronnym się uczynić tu. Lęk wyziera z każdego zakamarka, oczy patrzą podejrzliwie na przechodniów…- i gdzie tu miłość, jeśli już wystawiasz strażników granicznych, którzy kontrolują i rozdają przepustki.
Ufff , długa ta droga powrotna do Domu i pojednania w sobie i ze sobą. Trzymasz zatem tę instrukcję i patrzysz na nią z niedowierzaniem i wydaje ci się, że nigdy przez to nie przebrniesz, czasem czujesz się jakbyś czytał coś w innym języku, czasem wszystko wydaje się bez sensu… I nie możesz się nadziwić jak dalece można nie rozpoznawać Siebie, jak dalece można skomplikować siebie, jak bardzo można zagmatwać coś co powinno być oczywiste. Tak wielki galimatias teraz odczyniamy, w sobie, w środku, każdy na własnym duchowym polu, a wszystkie one ze sobą powiązane. Trudzimy się i męczymy stale nowe trupy w szafie odkrywając, i gdy nam się wydaje, że w jednym miejscu już posprzątaliśmy to sobie myślimy, że skoro trochę się tu zwolniło przestrzeni, to może by tam wrzucić coś pocieszającego, i znowuż się zaśmiecamy, tyle że tym razem bardziej boli, to jak na świeżo oczyszczoną ranę sypnąć błoto- efekt wydaje się gorszy niż poprzednio- rozjątrzenie rany. Dlatego warto pamiętać o własnych słabościach póki nadal identyfikujemy się z ego- a tak jest w materii. Ciężko naraz utrzymać wszystkie myśli w ryzach, porządkowanie przestrzeni trwa, stąd przyspieszony kurs obejmuje życie pustelnika, eremity z dala od ludzi. My tutaj mamy inną drogę, nie jest gorsza czy lepsza, biorąc pod uwagę ogrom cywilizacji, jest naturalna, nie wszyscy możemy porzucić naraz życie i wyjechać w Himalaje :). Pracujemy nad sobą tu, gdzie jesteśmy ze świadomością tego, że to czym myślimy, że jesteśmy jest bardzo dalekie od Prawdy i Łaski. Czy to naprawdę aż tak upokarzające prosić o pomoc gdy się jest ślepym a trzeba przeprawić się przez pole minowe? Nawet mając dobry wzrok mało kto by przechodził bez modlitwy na ustach i w sercu…. To arogancja uważać, że wolę zginąć niż stale prosić o pomoc… I to nas po trochu zabija. Dzięki Bogu poczytalność da się odzyskać kosztem urażonej dumy- ależ jaka to mała cena za Życie! I wtedy dopiero widzimy ile bram i przeszkód nastawialiśmy sami do Boga, ile jeśli, pod warunkiem, niemożliwe, nie chcę i nie potrzebuję, ile oskarżeń wnieśliśmy bezpodstawnych. I kiedy zacierają się nam argumenty naszego nadętego malutkiego ego, które zaczyna się oddalać od nas jak balonik, z którego spuszczono powietrze aż całkiem wydaje się jak szpilka widziana na Ziemi z kosmosu, wtedy odwracamy wzrok i spoglądamy w innym kierunku- i napotykamy wzrok Jego- Miłujące Spojrzenie Ukochanego. To tak przeszywające i elektryzujące jednocześnie dogłębnie osobiste przeżycie dla każdej duszy- spotkanie z Bogiem, że nie warto pomniejszać je słowami. To nasza perspektywa, zimny prysznic, punkt -moment spotkania, po którym nic małego w tobie cię już nie zadowoli, nic co z tej Ziemi już tobą tak całkowicie nie zawładnie, bo będziesz już zawsze pamiętał Siebie w Domu u Boga. Nie z tego świata jesteś i nie tu jest twój Dom. Dalej zatem, nie załamuj rąk i nie gardź sercem bo nic nie jest warte utraty twego Nieba i żadne tzw. upokorzenie- które de facto nim nie jest (jedynie ego może czuć się upokorzone) nie jest warte odwetu, by tracić czas, który możesz poświęcić na odzyskanie Nieba.
Nic co wartościowe nigdy nie jest stracone dla Życia. Odnajdź to co najbardziej wartościowe w sobie i trzymaj się tego z całych sił, z całej duszy, całego serca i myśli, włóż cały swój wysiłek by sobie raz po raz przypominać czym To jest dla Ciebie, a świt twoich zmagań przyniesie Niebo dla Ciebie. Nie po tym życiu, ale w tym życiu, obietnica musi być realna, rzeczywista, a nie mrzonką jeśli jest Prawdziwa. Odłóż więc zwątpienie, rozpacz, żal i ból, odłóż poświęcenie- zobacz, to o co zabiegasz dalece wykracza poza twój wysiłek, twoje obecne strapienie. Na skrzydłach duszy unoś się ponad błotem świata, stopami krocz pewnie po Ziemi, z duszą wpatrzoną w Niebo- ono nie w chmurach wysoko się skrywa, lecz w Tobie- to Twój sekretny pokój wewnątrz Ciebie, tajemna komnata spotkań z Bogiem, z tym który cię stworzył i zawsze jako swoje dziecko pamięta. Dbaj o swoją świętą przestrzeń w sobie, bo tylko tam jest brama do Domu, wyjście z labiryntu światów, które wytworzyłeś. Wracaj, wracaj do Domu, nie daj się więcej prosić, usłysz własne błaganie, wołanie, to śpiew twojej duszy, to wołanie Matki i Ojca, to płacz dziecka cię przynagla, wracaj do Domu. Nie obruszaj się oburzony, uniesiony, że nikt tam na Ciebie dawno nie czeka, nie odgradzaj się dumnie, skrusz obmurowanie w sobie, nigdy przed niczym cię nie broniło, tylko przed całością odgradzało to co samotnie na wygnaniu się tuła. Nie opieraj się dłużej, nie daj się już prosić, wróć proszę, ukochana duszo moja, serce z mego serca, duszo mego ducha, źrenico oka mego. Przecież nie kłamię i nie przymuszam, proszę dla dobra Twego zatem i Swego. Przyjdź duszo moja, nie daj się dłużej prosić, tęskno Nam do Ciebie, do wspólnej Radości, zobacz ile tu prezentów czeka od zawsze na Ciebie. Wydaje się, że smutek przesłania twe oblicze gdy zapominasz o Mojej Obietnicy w sercu twoim na zawsze złożonej. Ona nigdy nie wygasa, nie ustaje. Czeka na Ciebie, aż tylko Jej zapragniesz, ze wszystkich swoich daremnych pragnień. Moja obietnica nie jest pusta, tylko ona ma Wartość, w niej twoje uwolnienie, w niej nasze spotkanie, w niej nasze na zawsze Miłowanie. Jak wrócić? Po prostu, złożyć wszystko, oddać , i nie odwracając się więcej, poprzez całkowite oddanie, odnaleźć prawdziwego siebie w Niebie. I z dwóch zostaje Jeden, w Prawdzie stoisz, lśnisz w miłości i świetle Boga. Witaj w Domu!
Jak podświadomość, wewnętrzne pragnienia które są jak przymus wewnętrzny, który ciągnie nas do doświadczeń niższych, cięższych w ciele utrudnia wznoszenie się do Boga? Czy zawsze trzeba wejść w błoto żeby poczuć wstręt do brudu i jego uciążliwość? Czy modlitwa i gorąca prośba przy szczerym wyznaniu i świadomości własnych ograniczeń jest jak skrzydła, które unoszą ponad opary błota i pomagają wyjść z zamroczenia umysłu?
Wszyscy święci wszystkich epok, oświeceni trzymali się wstrzemięźliwości, musieli mieć ku temu jasny powód. Idąc doliną cienia-stąpając po Ziemi w ciele, można korzystać ze skrzydeł lub nie, można też korzystać z woli jako silnika…lub nie i dać się nieść przez wiatr karmicznej zawieruchy. Przyznam, że przechodzenie przez własną sferę myśli i przebijanie się do Chrystusowej świadomości przypomina przedzieranie się przez pełną niebezpieczeństw dżunglę, zarośniętą gęsto, będąc uzbrojonym jedynie w meczetę. Czasem ścieżką jest nieznośnie zarośnięta , czasem gdy nadchodzi noc, kulisz się ze strachu a świadomość kurczy się do rozmiarów robaka ziemnego, a czasem jest lżej- tam gdzie ktoś już oczyścił teren i przechodził przed tobą- być może ty sam sprzed kilku wcieleń i nie zdążyło zarosnąć. Tę mozolną pracę da się z całą pewnością i można przyspieszyć lecz wymaga to pewnego rodzaju dyscypliny wewnętrznej, która z kolei wymaga siły woli i dobrej motywacji. Nie znam lepszej motywacji niż miłość- miłość do wybranego aspektu Boga , który postawiony jako ideał przed oczyma duszy nie pozwoli jej zatopić się w odmętach otchłani strachu i paraliżu, gdy przyjdzie próba woli. Nigdy nie byłam wytrwałym sportowcem, ale ten maraton do Boga to trochę jak ćwiczenie mięśni, próba woli, zakwasy po za długim zastoju…i wielka niechęć do systematyczności gdy wiemy już jak jest ciężko. Jedna z mistrzyń wschodu powiedziała kiedyś, że ta systematyczność w przedzieraniu się do Boga jest z początku jak gorzkie lekarstwo, którego nie chcemy łykać, ale które czyni nas silnymi. Widać niechęć jest charakterystycznym stadium na początkowym etapie uczenia się czegoś co wydaje się trudne właśnie dlatego, że jest to początek a ogrom pracy nas przeraża. To jak z alfabetem dla 3latka lub nauką mandaryńskiego dla Europejczyka, wydaje się zniechęcające gdy zrzuci się wszystko naraz…. Ale po kilkunastu lekcjach stawiasz pierwsze chwiejne kroki w składaniu myśli w obcym języku. Tak samo jest z przekonwertowaniem świadomości na inny system myślenia, inny bo nieużywany za często przez świadomy umysł tak bardzo zintegrowany z ideą bycia niewolnikiem ciała. Aby dostrzec coś z innego punktu widzenia trzeba odłożyć przywiązanie i strach przed utratą wszystkiego co wiąże się ze starym punktem obserwacji. To trochę jak opuszczenie miejsca, z którego obserwujesz widok panoramę na miasto z punktu obserwacyjnego- gdy odchodzisz teleskopu przestajesz dostrzegać to co dzięki niemu było postrzegane. Najpierw musisz oderwać się trochę na siłę od małych dramatów na dole i połączenia z nimi żeby zadać sobie pytanie jak inaczej popatrzeć, skąd, czy jest inny punkt widowiskowy- odniesienia? I to jest ten punkt zwrotu w umyśle gdzie zaczyna świtać, że być może tona co patrzę i sposób w jaki to robię, to na czym się skupiam, nie jest jedynym a tym bardziej najlepszym sposobem oglądania rzeczywistości. Stąd rodzi się mnóstwo pytań- kiedy w końcu identyfikuję się z obserwatorem a nie z obiektem, który oglądam przezywając liczne małe dramaty i sceny życia. Kiedy odkrywamy, że mamy lepsze narzędzia do dyspozycji, tylko nie bardzo wiemy jak ich używać wtedy zaczynamy naukę alfabetu. Stąd dopiero zaczynamy rozpoznawać a raczej uczyć się o złożoności własnego JA. IM więcej podglądamy ten inny, wewnętrzny świat tym bardziej atrakcyjny on się dla nas staje, a obietnice cudowności które z niego wyzierają przyciągają nas i przynaglają w drodze do Domu. BO pamięć Domu się budzi.
Czasem warto wrócić myślami i poczuciem do siebie z okresu młodości, kiedy optymizm i wiara w życie, w delikatne i szczęśliwe płynięcie przez świat i wszechświat energii wiązało się z uśmiechem na ustach. Czas kiedy serce odczuwało radość, bez przygniecenia zwątpieniem, nie obciążone jeszcze bagażem doświadczeń. Po co? Bo stamtąd łatwiej jest poczuć siebie prawdziwego, bez schematów, siebie od którego w sercu jest tylko krok do Boga, który jest na wyciagnięcie ręki. Gdy pozwolimy sobie zanurzyć się w tym stanie i dodamy do niego bibliotekę naszych przeżyć, ale bez cienia oceniania siebie i swoich wyborów, łatwiej będzie nam odzyskać cos co zgubiliśmy po drodze a co było jak ta igła w kompasie przez życie. Igła zawsze jest nastawiona na Prawdziwe Ja, tam skąd wyruszaliśmy, skąd pamiętaliśmy siebie w Bogu, i nasze pierwotne odczuwanie świata, wszechświata i naszego połączenia ze wszystkim co w nim żyje jako integralnej całości. Z tego poczucia przypominamy sobie to co kierowało nami gdy tu chcieliśmy przyjść, poczucie które królowało w naszej duszy, rozpływało się po naszym ciele, napełniało sobą nasza przestrzeń i nieśmiało wychodziło do świata by łączyć się zapraszająco podobnymi natchnieniami… W tym jest wszystko. Miłość do roślin, zwierząt, do oddychania rześkim powietrzem, do cudów natury i jej skomplikowanej pracy geniuszu, gdzie wszystko współpracuje pod jednym kierownictwem – Życia, którego my ( i tu wielka Radość wybucha w sercu) możemy być częścią, bierzemy w Tym wielkim dziele udział.
Każdą reakcją pozytywną czy negatywną budujesz dla siebie ścieżkę, taki wzorzec reakcji, który umacniasz poprzez powielanie go. Oczywiste się wydaje, że człowiek który przez większość swego życia reaguje złością, krzykiem, pretensją będzie unieszczęśliwiał sam siebie. Oczywiste- a jednak okazuje się, że właśnie tę oczywistość wypieramy z naszej świadomości, wciąż zadając sobie pytanie ale kto ze mną to zrobił, dlaczego jestem taki ? Jak to się mogło stać, bawimy się jak dzieci w ciuciubabkę ze sobą. Uwarunkowana przestrzeń naszych myśli i zachowań prowadzi nas do powielania wkoło tych samych wzorców zachowań, jak mysz w labiryncie lub cywilizacja pcheł funkcjonująca w szklanym pudełku, podskoczysz tylko do granic sześcianu, w którym jesteś zamknięty. Każda próba opuszczenia modelu w jakim jesteś zamknięty wymaga myślenia poza szablonowego, bo szablon zawsze prowadzi w to samo miejsce, po starych ścieżkach choć wydają się nowe….nowe pomysły, ale oparte na tej samej bazie źródłowej. Kręcimy sie wokół własnego ogona, jak dziecko które wymyśli milion sposobów na zbudowanie wciąż od nowa zamku z piasku- wciąż pozostaje to jednak zamek z piasku, który nie przetrwa burzy… Intersujący, z wymyślonymi postaciami i tragediami- wciąż jednak ostatecznie to budowla z piachu.